Muzyka

niedziela, grudnia 16, 2012

Lęk

Siedząc w pustym pokoju czuła zdecydowanie przeciwstawne uczucia. Zastanawiała się czy to na pewno normalne zjawisko... jak można odczuwać zarówno spokój jak i ten pełen niepokoju lęk w swoim wnętrzu. Mówili jej, że to normalne. Mówili, że to nic dziwnego. Ale ona i tak właśnie w ten sposób się z tym wszystkim w środku czuła. Że tak nie powinno być. Że to w pewien sposób nie na miejscu. Oczekiwali od niej, że będzie pełna zdecydowania i będzie zawsze wiedziała, czego chce i co jest jej celem w życiu. A ona była tak bardzo wśród tego wszystkiego zagubiona. Czuła, że gdyby wiedzieli o tym jej rodzice i najbliżsi, byliby zawiedzeni. A naprawdę nie chciała ich w żaden sposób zawodzić... być jakimkolwiek powodem do smutku. Chciała zniknąć. Już nigdy nie czuć winy. Nigdy nie sprawiać nikomu żadnego bólu. Nigdy nie być problemem. Po prostu nie być. Nie istnieć. Nie żyć. Nie egzystować. Nie wegetować. Zakończyć to.
Najbardziej bała się zadawać innym ból. Najprawdopodobniej dlatego, bo sama właśnie jego najbardziej się obawiała. Z jednej strony pragnęła cierpienia. Przecież należało jej się. Zresztą to ono ją tak ukształtowało. Dzięki niemu była teraz kim była, a niespecjalnie chciałaby się zmienić. Uważała, że ma teraz odpowiedni charakter. Przez swoją większą od innych wrażliwość jest w stanie zauważać coś, co umknie zwykłemu obserwatorowi. Z drugiej jednak strony wiedziała, jak to upragnione cierpienie jest w stanie wyniszczyć. Bała się go. Tak bardzo się go bała. Że znowu zmieni jej rzeczywistość, którą spowiją ciemność i odcienie czerwieni... tego też zarazem pragnęła jak i się bała. Ten ból zajął w jej życiu już tyle chwil... odmienił jej poglądy, zmuszał do robienia rzeczy, których w normalnym stanie nigdy by nie zrobiła. Tyle zmienia... Tyle zmienia...
Nagle spojrzała na to wszystko trochę inaczej. Postanowiła odwrócić szachownicę. Może cały czas żyła w iluzji własnych odczuć? Może tak naprawdę wcale nie boi się przeżywania bólu, nie boi się straty tego, co w niej wykształcił na przestrzeni czasu. Może to tylko lęk przed tym, że jeśli przestanie odczuwać cierpienie, przestanie czuć cokolwiek innego? Zna te stany... Kiedy brakuje już sił na odczuwanie bólu i całe wnętrze napełnia się tym ponurym poczuciem pustki, która odbiera sens i znaczenie wszystkiego co mamy wewnątrz, jak i tego, co otacza nas dookoła.
Tak. Żyła w iluzji. Nie bała się bólu. Naprawdę go pragnęła. Tak bardzo zasługiwała na cierpienie... bała się tylko tej pustki. Tej nicości. Wypalenia tego wszystkiego, co zazwyczaj aż przeszywało jej wnętrze palącym bólem i nastania nowej "ery" w uczuciach.

czwartek, listopada 08, 2012

Spokój

Usiadłem na krańcu kanapy. Rodzina dookoła. Fałszywe uśmiechy. Cecha rodzinnych spotkań.
W ciałach członków rodziny osiadały pewne swoich pozycji dusze. W moim ciele  znajdowało się coś dodatkowego, czemu nadałem nazwę "persona". Głównie z tego powodu, iż to przez to wkładam więcej masek adaptując się w społeczeństwie, niż powinienem. W sumie persona rozsadzała mnie od środka, moje prawdziwe ja unosiło się na samej powierzchni pojemnika zwanego ciałem i było gotowe ulotnić się na zewnątrz nieuchwytnie.
Byłem na skraju krawędzi, za którą rozciągała się przepaść zwana poddaniem się. Tak niewiele mi brakowało, by przegrać z chorobą, która pochłaniała mnie coraz bardziej z dnia na dzień, z tygodnia na tydzień. Zmiany były zauważalne  już po krótkim okresie czasu. Ale wychodzi na to, że zauważałem je tylko ja. Osoby z najbliższej rodziny wiedziały o moim "przekleństwie", które uniemożliwiało mi żyć w pełni. Jednak reszta rodziny siedząca przy stole nie wiedziała o niczym.
Właśnie podano do stołu - specjalna "uczta" na rzecz członków rodziny, z którą nie widziałem się od dawna. Wszyscy, jak na polecenie, zerwali się z miejsc i dzierżąc sztućce w niedawno umytych dłoniach podawali sobie nawzajem półmiski, salaterki, dzbanki, szklanki, talerze...
Ja jednak nie odczuwałem potrzeby jedzenia. Działo się tak od paru tygodni, jednak matka i babcia silnie odczuwające obowiązek dbania o mnie kazały mi wpychać w siebie cokolwiek, byleby jeść.
Tym razem były za bardzo zajęte innymi gośćmi. Na szczęście. Pod tym względem rodzinne spotkania nie były aż tak złe. Mogłem na jakiś czas ukryć się w tłumie, zarzucić na siebie pelerynę niewidzialności i spokojnie pod nią usnąć.
Tym razem taki sen pod płaszczem opanowania i pewnego rodzaju relaksu nie trwał zbyt długo.
Wujek.
To przez niego.
- A ty czemu nic nie jesz? - zapytał się mnie swoim donośnym głosem, po czym rozmowy pozostałych ucichły.
- Po prostu nie mam apetytu - odpowiedziałem, po czym dodałem w myślach parę dodatkowych wykrzyknień.
- No właśnie, taki chudziutki i drobniutki, powinieneś zjeść chociaż trochę. Podaj talerz, to nałożę Ci kurczaka. Albo roladek, co wolisz.
Tak ciociu, BARDZO chcę te cholerne roladki. BARDZO.
I nie jestem chudy. Patrzę po ludziach na ulicy, w szkole, u lekarza... oni są tacy ładni, zgrabni, szczupli. Ich śmiejące się spojrzenia, rozpogodzone twarze, pełne energii i zdecydowania ruchy... A ja? Gdy spojrzę w lustro widzę tylko marny pojemnik. Pusty. Markotny. Bez energii do życia, nie mówiąc już o czymkolwiek innym. Moja gruba powłoka... nie jestem szczupły. Przecież widzę się codziennie; obserwuję się i coraz bardziej zagłębiam w nienawiści do swej osoby i zazdrości.
Ale nie powiem ci tego, ciociu. Zostawię to dla siebie, bo zaraz znowu zaczęłoby się rzucanie pojedynczych kłamstw, które bolałyby jak nigdy dotąd. Ostatnio wszystko boli mnie bardziej.
- Nie, naprawdę, dziękuję. Nie jestem głodny, a jak coś zjem to pewnie zrobi mi się niedobrze. Więc wolę na razie nie jeść. - starałem się. Bardzo. Tak bardzo.
- Haha - zaśmiał się kolejny wujek. - Pewnie się młody odchudza, teraz taka moda.
- Nie odchudzam się! - próbowałem. Wciąż próbowałem. Nie wybuchnąć. Tylko nie wybuchnąć.
- Nie, wcale. - Tym razem swoje zdanie wygłosiła siostra cioteczna. Jest tylko cztery lata starsza, a zachowuje się tak, jakby była wielka różnica między nami i jakbym nic w życiu nie przeżył, nie miał uczuć i nie był zdolnym do myślenia.
- Proszę was. Po prostu dajcie mi spokój. - Te zdania były jedynymi, które mogłem wygłosić w tamtej chwili.
Jednak oni jak na złość zaczęli mówić jeden przez drugiego, coraz głośniej i głośniej, ostatecznie osiągając próg krzyku.
Tym razem postanowiła wtrącić się babcia.
Nie dałem rady. Kumulujące się we mnie odczucia zaczęły wzbierać i naciskać na pozostałą, cienką warstwę mojej duszy pragnącej wolności i oswobodzenia, wypełnienia całej przestrzeni, którą było moje ciało, z natury należące do niej.
Mając ochotę kogoś uderzyć pospiesznie wstałem i przeszedłem po siedzeniach kanapy za plecami gości, by się jakkolwiek wydostać z tego pokoju. Nikt nie powinien zachodzić mi drogi, bo mogłoby się to źle dla niego skończyć.
Gdy opuściłem pomieszczenie słyszałem jeszcze awanturujące się głosy: "anoreksja", "niedbanie o dzieci", "szaleństwo", "cisza", "spokój", "depresja", "leczenie", "choroba", "próbowanie".
Nawet nie zwrócili uwagi, że już mnie tam nie ma. Jak miło.
Przeszedłem do korytarza i zacząłem nakładać buty. Wyciągnąłem z szafy swoją bluzę (czemu każde ubranie w jakim się przyszło musiało wisieć w cholernej szafie?) i  po cichu otworzyłem drzwi mieszkania. Na klatce schodowej wyłączyłem komórkę. Tak. Prawdziwy spokój.
Gdy opuściłem blok skierowałem się w stronę centrum - tłum ludzi, którzy emanowali różną energią i emocjami, wolność i niezauważalność taka, której potrzebowałem.

wtorek, października 23, 2012

Jawa

Stanął przed drzwiami mieszkania swojej siostry ciotecznej. Czuł w środku nieprzyjemny ucisk... przeszkadzał mu w skupieniu, coraz ciężej było mu myśleć. Jakby to, że słyszał obok siebie rozmowę matki, ciotki i babci nie było wystarczającą przeszkodą by racjonalnie podjąć parę decyzji.
Jego umysł zarejestrował tylko twarz siostry, roześmianą i pełną życzliwości. Poza tym jego głowa była pusta. Nic. Nie wiedział, co się dookoła niego dzieje. Nie potrafił. Nie mógł. Mimo tego, że chciał.
Wiedział, że rozglądał się po pokojach i przytakiwał słowom, które odbierało jego ciało. Było ono teraz tylko i wyłącznie pojemnikiem, niczym więcej. Dodatkowo miało coś w rodzaju własnej woli, jednak nie musiał jej specjalnie kontrolować. Było to po prostu wybawieniem.
Trzymał w ręce ręcznik, stał w korytarzu łączącym prysznic z wanną i toaletą. Musiał przyznać, że było to dość nietypowo urządzone mieszkanie. Odpłynął na dłużej. Unoszące się wokół kłęby gorącej pary wodnej sprawiały wrażenie pełnych wolności. Takie swobodne, niezależne. Rozejrzał się dookoła. Cztery ściany kabiny prysznica przerażały go. Lustra. Wszędzie swoje odbicie. I ta przestrzeń budowana w głębi luster, stworzona przez powielanie odbić innych tafli. Wyszedł z kabiny tak szybko, jak tylko dał radę.
W międzyczasie przyszła ciotka z córkami. Stara prukwa. Od wymiany jednego spojrzenia poczuł obrzydzenie. Przywitał się z siostrami ciotecznymi i usiadł w rogu długiej kanapy.
Poczuł lęk. Nie wiedział przed czym, po prostu się bał. Starał się tego nie okazywać. Chyba mu to wychodziło.
Matka podsunęła mu jeden z wielu półmisków stojących na stole. Tak bardzo wystawna kolacja. I po co?
Nie czuł głodu. Jedynie woda, którą ledwo co wypił podchodziła mu do gardła. Ściskało go. Jakby cała zawartość jego brzucha samowolnie rozkurczała się i kurczyła. I ten nieznośny ucisk i uczucie mdłości w dolnej części jamy brzusznej.
Nie. Teraz nie był w stanie przełknąć czegokolwiek. Wstał od stołu i poszedł do pomieszczenia z wanną.
Nikt z osób siedzących przy stole nie zwrócił na niego uwagi. Tak mało ważny. Niezauważalny.
Opuścił skobel. Zamknął się. Odciął.
Jedyne co chciał teraz otworzyć, to swoje ciało.
Zaczął przeszukiwać szuflady, wyrzucać zawartość wiszących nad wanną zamykanych półek.
W końcu znalazł to, czego szukał.
Otworzył swe ciało. Najpierw delikatnym ruchem ręki po wewnętrznych stronach ud. Lekkie szczypanie ulżyło mu, jednak nie było ono wystarczające. Szybszymi, ale dokładniejszymi i mocniejszymi ruchami zajął się dalszą częścią nóg. Powoli zbierająca się ciecz, która później spływała po jego kończynach uwalniała go od wewnętrznego cierpienia. Wiedział, że jest wolny tylko na chwilę, moment, że niedługo ta ulga się skończy i wszystko powróci tak samo silne jak przedtem... ale każda chwila uwolnienia była tego warta.
W sumie nie miał już nic do stracenia.
Spontaniczna myśl i rozpacz wzięły górę nad rozsądkiem.
Postanowił zająć się wewnętrzną stroną rąk.

czwartek, lipca 05, 2012

Endings Without Stories - Madness

Natchnione deszczem pewnego dnia, który właśnie sobie przypominam. Rainymood robi swoje.
No i chęci na pisanie w rodzaju żeńskim.~
~~~~~~~~~~~~~~~~~
Krople deszczu kończąc swój lot na krawędziach parapetów tworzą tak relaksującą melodię, że uważam, iż powinnam być szczęśliwa. Deszcz zawsze przynosił mi ulgę. Tak samo jak podczas burzy piorun przynosi wyładowanie, tak mokre krople spadające z nieba obmywają mnie z mojego napięcia i przynoszą oczyszczenie. Jednak tym razem tak nie jest. Wciąż czegoś mi brakuje.
Powierzchowne radości i udawany uśmiech skrywają tylko chaos, wciąż rozżarzony tak, jakby nigdy nie miał przestać się tlić i dusić mnie wydzielanym przez siebie dymem.
Wiem, że nic nie zmienia się od razu, tak, jak nie od razu Rzym zbudowano. Staram się dążyć do celu i powoli go osiągać, ale wciąż czuję jakbym w ogóle się do niego nie przybliżała. Przecież mam nawet pomoc, jednak nawet z nią, jak widać, nic mi nie wychodzi.
Czy bycie świadomym swej choroby jest rzeczą dobrą?
Przez tę świadomość zadaję sobie coraz więcej pytań. Jaka byłabym, gdybym nie znała cierpienia swego wnętrza, wywołanego tą chorobą? Czy prawdziwą mną jest ta, która cierpi, czy ta, która nie zmieniła się pod wpływem tego cierpienia? Albo może ta, którą byłam przed chorobą?
Z jednej strony chcę się zmienić i zapomnieć o cierpieniu, ale z drugiej wolę nie zdrowieć. Nie chcę utracić wartości, które nabyłam dzięki tej rozpaczy. Nie chcę się zmienić, bo wolałabym wiedzieć kto tak naprawdę będzie ze mną na zawsze, niezależnie od tego, ile we mnie nieznośnej boleści. Nie chcę tracić trzeźwego spojrzenia na świat. Nie chcę nabyć nowego poczucia moralności, ponieważ uważam, że wartości jakie teraz wyznaję są prawidłowe i słuszne. Dobre.
Ale w sumie co ja mogę wiedzieć o byciu dobrym?
Przecież cała jestem zła i beznadziejna.
Jak mogę pomóc innym, skoro nie potrafię pomóc samej sobie? Jak inni mogą mnie lubić, skoro sama się nienawidzę? Jak mogę być silna na zewnątrz przez cały czas, gdy w środku jestem tak słaba? Jestem niczym.
Smutek. Żal. Rozpacz. Cierpienie. Udręka. Ból. One cały czas się gdzieś kłębią. Tylko od czasu do czasu wzbierają tak bardzo, że muszą znaleźć ujście na zewnątrz. A ludzie się dziwią, gdy będą świadkami tego wylewu uczuć. Nic nie wiedzą.
A po takim upuście pozostaje tylko pustka. Znowu ją czuję. To właśnie ona nie pozwala mi zmyć z siebie tego wszystkiego - przecież deszcz nie może obmyć czegoś, co nie istnieje.
Mam ochotę wyciąć z siebie tę pustkę. Jednak tym razem staram się nie poddać  i spróbować wytrzymać bez jej wycinania. Chcę zobaczyć, czy wciąż jestem na tyle silna, by się powstrzymać od powrotu do nałogu.
Jakże kontrastowe i odwrotne jest bycie tak skrytym i zamkniętym w swoim świecie, jeśli tak naprawdę chce się poznać kogoś, kto będzie cierpiał tak samo i zauważy naszą gehennę? Móc się z nim tym wszystkim podzielić, tym wszystkim biorącym się z niczego. To po prostu jest we mnie. 
To nie ma początku. I chcąc końca, stwierdzam, iż temu końca nie ma.
Jest to jak zakończenie bez opowieści.
~~~~~~~~~~
Tak.
W sumie to zadziwiam się swoją osobą. 
Nie wiem, mój umysł chyba po prostu jest jak wszechświat. Nie wiem, gdzie są jego granice i czy kiedykolwiek do nich dotrę, czy go całkowicie poznam.
Zobaczymy.

wtorek, czerwca 05, 2012

Endings Without Stories - And there goes my life

Siedział na parapecie z jedną nogą spuszczoną ku podłodze, a drugą podciągniętą pod brodę. Spoglądał przez okno na ludzi przechodzących po chodniku, spieszących się w codziennej bieganinie, nie zauważających bezcelowej rutyny. Oni już dawno temu zagubili swe marzenia pośród obowiązków, prób utrzymania swego życia na znośnym poziomie. Wciąż nadjeżdżające samochody. Wolno rosnąca trawa, która nieśmiało wychylała się spod stojących samotnie ławek, na których od dawna nikt nie siedział. Czasem chciał urozmaicić sobie widok wpatrując się w zmieniające barwy i wychylające się zza puchu chmur niebo. 
Zamknięte drzwi pokoju tłumiły dźwięki pracy w kuchni oraz nieszczególnie cichą rozmowę dwóch kobiet. Nie chciał niczego słyszeć. Nie chciał być.
Jego wewnętrzne potrzeby były ciężkie do zrozumienia. Po prostu lepiej czuł się sam. Bez nich. Bez rodziny. Zawsze odczuwał potrzebę spełniania jej oczekiwań. Ale od dłuższego czasu miał dość tej potrzeby. Nie dawał sobie z nią rady, tym bardziej, że jego własne oczekiwania i poglądy różniły się od wymagań rodziny diametralnie. No i, co najważniejsze, nie potrafił sobie odpuścić. Dusił wszystko w sobie. Chciał udowodnić sobie coś, czego nie posiadał. Wiedział, że jest to cel nierealny, ale nie mógł wyprzeć go z myśli. 
Trwał w bezruchu, bez słów, bez apetytu, bez żadnych fizycznych potrzeb. Obserwował spokojnie wędrujące po nieboskłonie słońce, wznoszące się podczas świtu i opadające przy zmierzchu. Wpatrywał się w delikatnie płynące chmury, które najpierw przysłaniały wielką gwiazdę, a potem księżyc biernie odbijający promienie słońca.
Mimo tego bezruchu ciągle walczył. Sam ze sobą, ze swoimi myślami.
Chciał się przełamać i zrobić pierwszy, symboliczny krok, który pomógłby przypomnieć reszcie mięśni jak to jest się poruszyć i przesunąć ciało do przodu.
Chciał, jednak nie mógł.
Coś trzymało go od środka.  Nie pozwalało na nic. 
Był uwięziony sam w sobie.
Jedyne, co mógł teraz zrobić, to cicho załkać i pozwolić wstrzymywanym przed wszystkimi łzom wydostać się oraz powoli musnąć jego policzki. 

wtorek, maja 22, 2012

Endings without stories - Przed siebie

Ostatnimi czasy bliska mi tematycznie przenośnia.
Bieganie. 
Jednak mimo biegania ciągle stoję w miejscu. Mimo tego, że chcę się w końcu ruszyć.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Biegł. 
Ciągle biegł.
Byle dalej przed siebie.
Chcąc uciec od tego, co już za nim, za bardzo zatracił się w tym, co przed nim. Lęk przed nieznanym, które chciał uczynić znanym jak najszybciej, coraz bardziej go napędzał.
Zatracił się całkowicie. 
Mijał budynki, ulice, pola, łąki i ludzi, którzy chcieli go zatrzymać przy sobie choć na chwilę, a wciąż pozostawali niezauważalni. 
Tak bardzo bał się, że przyszłość, do której podąża będzie ich pozbawiona, że odrzucał wszystkich już w teraźniejszości. Po prostu biegł. 
Widział jedynie wschody i zachody słońca, gwiazdy błyszczące nad szeroką linią horyzontu rozciągniętego tuż przed nim. To do nich dążył, widział w nich wszystko.
Lśniły tak wysoko, tak daleko... były nieosiągalne. 
Tak samo, jak cele, które sobie wyznaczył... 
Tak samo, jak marzenia, które chciał osiągnąć...
Nieświadomie odsuwając na bok wszystko to, co miał, pozbawił się tego, czego tak bardzo pragnął.
Wpatrując się w chmury wędrujące po lazurowym nieboskłonie zapadał się w sobie.
Umierał. 
Samotnie, bez spełnienia i miłości, których pragnął.
Był wartościowy, inteligentny, uczuciowy, wrażliwy. 
I właśnie to, jaki był, go zniszczyło.
W końcu upadł. Stoczył się z samej góry, z samego szczytu ambicji i marzeń. Chciał się odwrócić i biec z powrotem, odbić się od niewidzialnej ściany, która zablokowałaby mu drogę ciągnącą się przed nim w nieskończoność. 
Jednak takiej nie napotkał. 
Jedyne, co mógł zrobić, to odwrócić głowę i spojrzeć za siebie. 
Zauważyć wszystkie błędy, emocje, nici przyjaźni, które tak usilnie starał się zerwać... które mimo wszystko wciąż delikatnie snuły się za nim, wzmagając tylko ból po tym, czego się pozbawił. 
Mógł tylko biec dalej lub zatrzymać się, lecz był już zbyt wyczerpany, by kontynuować swoją wędrówkę.
Zakończył ją pod gołym niebem, które jako jedyne do tej pory obdarzył uczuciem. 
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Nie wiem, czy są tu jakieś błędy... pisane w piętnaście minut, które przemijają jakby były sekundą...
Za wszelkie wpadki przepraszam. 
Trzymajcie się.
I dziękuję za wszystko.
~Yukio

niedziela, kwietnia 08, 2012

Ius Primae Noctis

Więc.
Spora przerwa. 
I niby parę opowiadań, ale nie podobają mi się, dlatego też ich nie wstawiam. 
Dzisiaj natomiast udało mi się skończyć jedno, na "konkurs". I chyba je wstawię.
Przy okazji świąt wszystkiego najlepszego, yupee i w ogóle. 
Kaoru tyje siedząc w kącie na poddaszu u ciotki i jedząc 5kawałków ciasta, które ukradło z kuchni. ;_____;
I nie ma na nic humoru. Nie ma nastrojów. Nie ma poczucia bytu. Nie jest tutaj. 
Czuje się, jakby w ogóle nie istniało. 
Wczoraj w kościele miało wizualizacje bez zamykania oczu, co niby wcześniej się zdarzało, ale nie przez minutę  tylko maksymalnie parę sekund. 
Kaoru się boi.
~~~~~~~~~~~~~~
WPROWADZENIE
Wasale, panowie feudalni, inwestytura…
Na samym początku w systemie feudalnym chodziło o przekazanie dóbr wasalowi, np. w postaci zbroi w zamian za przysięgę wierności i wykonywanie przysług swemu feudałowi, jednak pod koniec feudalizmu pojęcie to obejmowało nie tylko wyposażenie, ale przede wszystkim ziemię lenną.
Przekazanie lenna z czasem nabierało coraz większego znaczenia, w pewnym momencie zaczęto urządzać ceremonie uroczystego zawarcia kontraktu, zwanego hołdem lennym, w którym wasal klękając przed swoim seniorem składał przysięgę wierności tym samym  zobowiązując się do niesienia pomocy zbrojnej oraz pomagania swemu seniorowi radą w razie zaistniałej potrzeby.
Niestety feudałowie często wykorzystywali swoje przywileje i rozszerzali je o dodatkowe czynności i prawa, na które wasale musieli się zgodzić.
Tak też wprowadzono Ius Primae Noctis, nazywane inaczej Prawem Pierwszej Nocy.
Oznaczało ono, że pan feudalny mógł spędzić pierwszą noc po zaślubinach swojego wasala z jego świeżo poślubioną małżonką i zdeflorować ją. Możemy się łatwo domyślić, iż małżonkowie często nie byli temu przychylni, jednak gdy seniorowie oferowali w zamian możność upolowania paru zwierzyn wasalowi, zgadzał się on na oddanie żony, tym samym pogarszając swoją reputację pośród pozostałych mieszkańców danego senioratu.
Wasale mogli sprzeciwić się swojemu panu, jednak wtedy miał on prawo do odebrania im lenna i pozbawienia ich miana wasala, dlatego też odmowa posłuszeństwa była w feudalizmie bardzo rzadka.

~OPOWIADANIE~

Moje marzenia legły w gruzach w ciągu jednej sekundy… sekundy, w której nastąpiła jej śmierć.


* * *
Z Victorique poznaliśmy się dość dawno temu, jeszcze za czasów, gdy starałem się zostać czeladnikiem naszego poczciwego kowala Fabien. Widywaliśmy się z nią w kościele, mijaliśmy się w górnej części miasta. Potem nadszedł czas kolejnego konfliktu mej ojczyzny z Anglią i wstąpiłem do armii przez nakaz ojca. Przed bitwą udało mi się uzyskać miano wasala seniora Claude’a, który nadał mi pewien skrawek swej ziemi na lenno. Do tej pory jeżdżę do tych ziem raz na tydzień i sprawdzam przebieg robót prowadzonych przez moją rodzinę: ojca, matkę, siostry i ich mężów oraz dzieci. To lenno uratowało nas przed śmiercią głodową na drogach dolnego miasta wśród najgorszych z obywateli. Po inwestyturze udałem się na bitwę, na której zostałem ranny – pozbawiono mnie ucha i zadano ciężką ranę w lewy bok.
Po tych wydarzeniach stwierdzono, że nie nadaję się już dłużej do walk, chyba że nadejdzie tak ciężki okres w wojsku, iż będą brali każdego, kto się napatoczy. Szczerze mówiąc… do tej pory miewam ataki rwącego bólu w boku i nie wyobrażam sobie, bym miał bronić się przed ofensywą napastnika podczas cierpienia takich katuszy.
Powróciłem więc do miasta z nadszarpniętą reputacją i byłem zatrudniony na stanowisku czeladnika Fabien, a gdy nie był on w stanie dłużej pracować w swym zawodzie przejąłem jego obowiązki i z pracy kowala żyję do dziś.
 Od rutyny codziennego życia odciąga mnie tylko ona – Victorique - piękna, inteligentna, wierna i czuła kobieta, z którą każdy zwykły dzień zmienia się w cudowne chwile warte zapamiętania i ciągłego powracania do nich w snach.
Postanowiliśmy ostatnio, że weźmiemy ślub.
Planowanie wspólnego życia zajmowało nam wiele czasu i sprawiało niesamowicie dużo przyjemności.
Do czasu.
Do czasu, w którym zauważyłem, jak Claude na nas spogląda.
Do czasu, gdy oboje zaczęliśmy się bać o to, że  może on zechcieć rozdzielić nas pierwszej nocy po zaślubinach.
Przeklęte Ius Primae Noctis.
Po tym, jak rozeszły się wieści o planach moich i Victorique, Claude częściej mnie do siebie wzywał, dawał mi więcej zleceń do wykonania i zaczął mnie odwiedzać w kuźni. Podobno spotkał się nawet z matką mojej ukochanej,  która niestety nie chciała wyjawić jakichkolwiek fragmentów ich rozmowy.
Naprawdę się martwiłem. Chociaż te zmartwienia były niczym w porównaniu do tego, co przeżywałem po konwersacji, na jaką Claude zaprosił mnie do siebie pewnego letniego wieczoru.
* * *
Powiedział mi o wszystkim wprost.
Wiedziałem, że było to tylko kwestią czasu, jednak sprawiło mi to ból większy, niż mogłem sobie wyobrazić.
* * *
Nadszedł dzień zaślubin.
Nie potrafiłem zapomnieć tego okropnego uczucia, gdy szczęście nie może być prawdziwe i wkładamy tylko jego pozory zamiast rozkoszować się błogim ciepłem rozchodzącym się od serca po całym ciele.
Rozmawiałem już z rodzicami, ostrzegałem ich o mogących nastąpić później niesprzyjających wydarzeniach. Zgodzili się i życzyli mi szczęścia i spełnienia planów.
Dzień przed ślubem, Andre – mieszkaniec górnego miasta i przedstawiciel burżuazji – przekazał mi swoje konie do podkucia. Wtedy morale moje i Victorique wzrosły. Nasze szanse także.
Po ceremoniach i wystawnym posiłku zaczął zapadać zmierzch, część gości była już dość mocno podpita, część bardziej trzeźwych osobników zbierała się  do swoich domostw albo zamierzała się upić tak jak pozostali.
Gdy prawie wszyscy leżeli z głowami na stołach lub zataczali się od ściany do ściany krzycząc o swoich niesamowicie miękkich kołnierzach lub stójkach od tunik oraz o tym, jak to ich szable mogłyby zatopić się teraz w prawie bezwładnych ciałach biesiadujących, Victorique i ja wyszliśmy na zewnątrz karczmy po czym chwyciłem ją za rękę i ruszyliśmy w stronę mojej kuźni.
Powiedziałem swej żonie, by poczekała na mnie chwilę z boku budynku, gdzie Fabien wybudował małą stajnię dla koni, składającą się z czterech boksów. Konie Andre podbiłem z samego ranka, jeszcze przed ślubem, więc były one gotowe do jazdy. Zza pieca wyjąłem nasze pakunki, w których znajdowało się jedzenie i woda, parę sukien i tunik oraz kilka przedmiotów mogących się do czegoś przydać.
Przesunąłem wzrokiem po moich młotach, kawałkach stali, kowadłach i wiadrach oraz miechu po raz ostatni, po czym wyszedłem z pomieszczenia zamykając drzwi i zostawiając za sobą całe moje dotychczasowe życie.
Ale dla niej było warto.
* * *
Wydostaliśmy się z miasta boczną bramą bez większych problemów. Strażnicy nawet się nie zapytali dokąd wybieram się tak późną porą samotnie, więc ukryta pod workami na koniu Victorique była bezpieczna.
Nie wiedzieliśmy, dokąd dokładnie zajedziemy. Władze skrupulatnie próbowały omamić i zaślepić obywateli tak, by nie chcieli ruszać się ze znanych i pozornie bezpiecznych miejsc, w których dotąd musieli żyć.
W pochwie przyczepionej do mego siodła spoczywał niedawno wyrobiony przeze mnie miecz dwuręczny. Wziąłem go na wszelki wypadek. Oprócz tego miałem łuk, który dostałem od zaprzyjaźnionego łucznika jakiś czas temu.
Victorique wzięła ze sobą stary sztylet przekazywany w jej rodzinie z pokolenia na pokolenie. Jest naprawdę piękny i olśniewa swoim starodawnym rzeźbieniem. Podziwiam jej rodzinę za to, że mimo wszystko, po tylu latach ta krótka broń jest utrzymana w tak dobrym stanie.
Jadąc polną drogą skręciliśmy w ścieżkę wiodącą do lasu. Po około trzystu metrach wjechaliśmy między drzewa i zapuściliśmy się dwadzieścia minut stępem swobodnym w głąb kniei, po czym stanęliśmy i rozbiliśmy się – przywiązaliśmy konie do drzew, rozłożyliśmy koc, usiedliśmy obok siebie, przykryliśmy się drugim pledem i rozpaliliśmy mały ogień, przy którym ogrzaliśmy się i zjedliśmy trochę mięsa usmażonego przez matkę Victorique.
Na początku wykłócaliśmy się o zmianę warty, ale stanęło na tym, że zagasiliśmy ogień starając się nie robić zbyt dużo dymu i oboje zasnęliśmy w swoich objęciach.
Tutaj popełniliśmy spory błąd.
* * *
Kiedy się zbudziłem, swym jednym uchem usłyszałem czyjeś głosy odbijające się echem ze strony otwartej przestrzeni, z której przybyliśmy. Obudziłem Victorique i palcem przyłożonym do ust nakazałem milczenie.
Jej rozpaczliwe spojrzenie wzbudziło we mnie wielkie wyrzuty sumienia.
Czemu nie mogłem uchronić kogoś, kogo tak bardzo kocham, od czegoś tak okropnego?
Szybko zwinąłem nasze koce i wcisnąłem je w jeden z worków. Gdy Victorique odwiązywała konie starałem się zatrzeć ślady naszego pobytu w tym miejscu.
Wsiedliśmy na wierzchowce i ruszyliśmy stępem, by wywoływać jak najcichsze odgłosy o najmniejszej częstotliwości, jednak nie udało nam się, bo dźwięki gonitwy stawały się coraz głośniejsze i wyraźniejsze.
Przeszliśmy do cwału, niebezpiecznego jak na warunki panujące w tym lesie ze względu na to, jak gęsto rosły tu drzewa.
Koń Victorique pędził tuż za moim, a jedyne co pamiętam z tego biegu to tłumiony przez ściółkę tętent i szybkie oddechy zarówno nasze jak i koni. W pamięci mam także paniczny strach, gdy czułem się jak uciekająca przed łowcą zwierzyna.
Nie mieliśmy szans z pościgiem, jaki zgotował nam Claude.
Mój koń został trafiony bełtem, przez co wywrócił się i przygniótł mi nogę tak, że nie mogłem się spod niego wyrwać. Victorique zatrzymała się i próbowała mi pomóc mimo tego, iż wiedziała, że już po nas.
* * *
Claude zamknął mnie w areszcie przy koszarach. Jako senior miał do tego pełne prawo. Kiedy zostaliśmy sam na sam stojąc po obu stronach krat, feudał powiedział, że może ta noc, którą spędzi z moją żoną nie jest już pierwszą po ślubie, ale i tak nie zamierza odpuścić tego, do czego ma przecież pełne prawo.
Gdy opuszczał areszt kazał wprowadzić na chwilę Victorique, tylko po to, by nas rozdrażnić i jeszcze bardziej ukazać nam, jacy jesteśmy słabi w porównaniu do niego.
Krzyczała.
Tak strasznie krzyczała.
A ja?
Mogłem tylko pogrążyć się w nienawiści do samego siebie, płaczu i gniewie.
* * *
Obudziły mnie krzyki przy wejściu do koszar. Po chwili do aresztu wbiegł Claude i wyciągnął mnie zza krat, po czym w asyście paru strażników zaciągnął mnie do swojego domostwa  i wskazał palcem delikatnie uchylone drzwi.
- Idź, Matthieu. Zobacz, do czegoś doprowadził.
Uśmiech na jego twarzy przerażał mnie. Nie wiedziałem, czy chcę to widzieć.
Podszedłem do drzwi i niepewnie popchnąłem je.
Na podłodze zastałem leżącą na brzuchu Victorique.
Całą we krwi.
Fałdy jej sukni, śliczne, lecz miejscami poszarpane koronki, rękawy tuniki – wszystko to pokryte było bordową barwą, jeszcze niewyschniętą cieczą.
Upadłem na podłogę obok jej ciała i odwróciłem je.
Blada i smukła szyja Victorique była rozcięta na całej szerokości. W kątach rany zaczęła już krzepnąć krew. Z ręki, która do tej pory była przygnieciona ciałem mej żony wypadł stary, zdobiony sztylet. Wyciągnąłem palce w stronę otwartej dłoni jeszcze przed chwilą dzierżącej krótką broń, jednak nie uścisnąłem jej. Sięgnąłem dalej.
Wiedziałem, że nie chcę dłużej na to patrzeć. Nie chcę żyć bez niej. Nie chcę litujących się nade mną spojrzeń. Nie chcę uścisków rodziny. Nie chcę szyderczego spojrzenia Claude’a.
Sięgnąłem dalej i pochwyciłem zdobiony sztylet, po czym wbiłem go sobie w dół brzucha i przesunąłem ku górze rozpruwając go.
Jedyne, co zdążyłem poczuć, to ręce chwytające mnie za barki, próbujące odciągnąć mnie od niej, jednak ostatnimi siłami przytuliłem się do kruchego ciała Victorique.
Mam nadzieję, że mi wybaczy.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Wydaje się dość długie.
Choć w sumie to aż 1460 słów. 
Mam ochotę odpłynąć.
Mam dziwne myśli na własny temat.
Od miesiąca umawiam się na wizytę.
Chcę to zakończyć.
Tylko ten etap.
~Yukio

czwartek, marca 01, 2012

Endings Without Stories - ~Powrócił

Tym razem po polsku, nie chce mi się tego wszystkiego tłumaczyć, przynajmniej nie o tej porze. Pisane dzisiaj na zastępstwie. Uchodzę w klasie za emo, lolol.  
Jedyne, na co mam teraz ochotę, to się w kogoś porządnie wtulić. Jednak wiem, że to niemożliwe. 
I wciąż cholernie się boję.
Ale odbiegam od tematu. Proszę:
~~~~~~~~~~~~~~~~
Powrócił.
To nic, że tylko na moment. Dla wszystkich ludzi dookoła liczyła się każda chwila, w której mogli nawiązać z nim kontakt.
Popatrzył na ścianę zastanawiając się co tu robi. Pamiętał ostatnie dni jak przez mgłę. Próbował przypomnieć sobie więcej szczegółów, jednak jego myśli wciąż wracały do Lady Nothingness, Sir Glove'a i Pana Fretki. 
Dni spędzone razem z nimi w Krainie Herbaty, codzienna 5 o'clock, wspólne rozmowy i wyżalanie się nawzajem. Chciał tam wrócić, ale do pokoju, w którym przebywał weszła dziwnie ubrana, starsza kobieta. Miała spodnie z jeansu i letnią koszulę. Jej siwe włosy były związane z tyłu głowy za pomocą rozciągliwej gumki.
 -Synku, kochanie, jesteś tu?
Spojrzał na nią pozbawionym wyrazu wzrokiem. Czego od niego chciała? Dlaczego musiała zakłócać jego spokój? Podparł się na łokciach i zmienił pozycję na siedzącą. Nieświadomie podciągnął kolana do brody i usiadł w kucki.
 -Gdzie byłeś tym razem? Wiesz, że jeśli tylko chcesz możesz się odezwać - głos kobiety załamał się - proszę... Ten jeden raz...
Nie odezwał się. Nie miał na to ochoty i nie widział ku temu żadnego powodu. Przeniósł wzrok na białą ścianę naprzeciw.
Kobieta znów zaczęła coś mówić, ale jej głos znikał, brzmiał tak, jakby dochodził zza grubej szyby. Ściana zmieniła barwę i stała się ciemnofioletowa, po czym odjechała od chłopca tworząc w pozostawionym za sobą korytarzu przestrzeń wypełniającą się najrozmaitszymi przedmiotami. 
Świecznik unoszący się w powietrzu rozświetlał fioletową ciemność roztaczającą się wokół chłopca. Wstał i przeszedł po czarno-białej podłodze obok lewitującego krzesła i krzywego kredensu, minął obraz hrabiego.
Spojrzał w prawo. Tak, to tutaj.
Samotny pagórek utworzony z kafelków podłogi był tam, gdzie zwykle. Obszedł go i oparł rękę na krawędzi szczeliny prowadzącej do upragnionego celu.
Miał dość dziwnej kobiety, jej monologów o powrotach, miłości i tęsknocie. Było w niej zbyt wiele cierpienia. Nie chciał, by przelało się ono i na niego. 
Ale to już koniec. Przecież nie musi teraz do niej wracać.
Schylił się i zniknął w gęstej ciemności szczeliny.
Powrócił.
~~~~~~
Tym razem to także już wszystko.
Pustka. Cholerna pustka. 
Chcę móc zadzwonić do kogoś o północy i życzyć miłych snów. 
Niby "chcieć, to móc", ale jeżeli chce się czegoś samemu, to nic z tego nie wyjdzie. 
Chęci zawsze muszą być z obu stron.
Dobrej nocy chociaż Wam
~Yukio

sobota, lutego 25, 2012

Endings Without Stories

She was so fragile.
Standing there, on the verge of islet, adrift and made of rock.
Gentle wind was blowing softly her hair and richly ornamented dress.
Unsolved problems.
Unspeakable words.
Suspended feelings have just started to flow out.
Tears were running down from her eyes, delicately flowing down her pale cheeks.
She squatted down and picked some flowers growing up around her.
From below of the rocky islet the porcelain teapot has appeared, then inclined.
Tea was pouring into nothingness which was streching away into the distance.
She stood up and came closer to the verge, still holding armful of flowers in her hand.
She glanced at scenic view below, for a moment discontinuing shedding tears.
And then, holding her breath, she made one step into nothingness.
Flight into unknown, death and freedom, release from inside pain.
She was falling down like a feather lost by an eagle.

Written by Yukio

VII - Ustatkowanie

Hisashiburi~
Trochę mnie nie było. 
Aczkolwiek warto było się poświęcić i zrezygnować trochę z komputera i zainteresowań, a poświęcić czas na naukę. o-o
Przez następne 2-3 miesiące sytuacja zapewne zbytnio się nie zmieni, więc uprzedzam, iż notki będą pojawiać się mniej więcej co dwa tygodnie. ;_;
Trochę mi brakuje tego pisania, więc już zaczynam. *^*
~~~~~~~~~~~~~~
Słońce mnie nie raziło. Cudowne uczucie. 
Podpytałem się ludzi o drogę do kiosku, w którym mógłbym kupić mapę. Dzięki niej udało mi się znaleźć punkt agenta nieruchomości, gdzie wynająłem małe mieszkanie (naprawdę bardzo ciasne). Pewnie dlatego nikt go nie chciał.
Ale mi to nie przeszkadzało, wręcz przeciwnie. 
Teraz zostało mi tylko znaleźć jakąś pracę. Pochodziłem po sklepikach i restauracjach w pobliżu mojego nowego miejsca zamieszkania, jednak wszystko na nic.
Zostało mi tylko parę lokali do sprawdzenia, jeśli z tymi też by nie wyszło, byłoby dość ciężko. 
Wszedłem do niewyróżniającej się niczym z zewnątrz kawiarni. Ale zaraz po przekroczeniu progu owionął mnie delikatny i słodki zapach. Panujący w środku półmrok, świece na stolikach i piękne oraz wygodne krzesła z podłokietnikami lub dwuosobowe kanapy obite materiałem z motywem kwiatów w pastelowych kolorach budowały tak ciepłą atmosferę, iż od razu zapragnąłem zostać tam na dłużej. 
Postanowiłem się nie spieszyć i usiadłem na krześle. Gdy przyszła kelnerka spytałem się o pracę w tym miejscu na tyle, ile było to możliwe. Później zaprowadziła mnie do właściciela, który powiedział mi to, co chciałem wiedzieć i zaproponował mi, bym przyszedł następnego dnia na "przetestowanie". 
Wypadłem dobrze. Starałem się ukazać przeciętnym pracownikiem o wysokich możliwościach rozwoju, którego mógłby ukształtować tak, jak tylko zapragnie.
Na razie stałem sobie na zapleczu, miałem pomagać w rozładunku towarów, czasem przy myciu naczyń. Byłem do czegoś potrzebny, mimo tego, iż była to niewielka pomoc.
Od dawna nie czułem się tak dobrze. Nie byłem całkowicie bezużyteczny, mogłem się do czegoś przydać, komuś w jakimś stopniu mogłoby zacząć zależeć, nawet nie na mnie samym, ale mojej obecności czy też czynnościach wliczanych w zakres moich obowiązków.
Chciałem czuć się w jakikolwiek sposób obecnym w czyichś myślach. Nie robiło mi żadnej różnicy to, czy dotyczyły one tylko i wyłącznie mojego charakteru, czy tego, że wyręczałem kogoś w jego obowiązkach.
Dopiero teraz uświadamiam sobie, jak rozpaczliwie starałem się poczuć bliskość. Albo chociaż samo złudzenie bliskości.
Jakiejkolwiek. 
~~~~~~~~~~~
Zawodzę się. I ogólnie mam gorszy okres. 
Nie ma to jak dostać ataku paniki przy rodzicach podczas kulturalnej wymiany zdań o szkole.
Trzymajcie się lepiej ode mnie, tego Wam życzę.
~Yukio

środa, stycznia 25, 2012

VI - Klucz

Więc. To mnie ogarnęło. Jednak zmieniło się. To nie to samo uczucie. To nie taka sama pustka i tylko pustka. Pośrodku niej istnieje ucisk. Czasem, gdy nasili się bardziej niż zwykle jest on niemalże duszący.Tak cholernie boli.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~

Przebudziłem się. Z tego co pamiętam, zasnąłem przed ósmą, tuż po podłączeniu baterii laptopa do kontaktu, który znalazłem za łóżkiem. 
Nie miałem jak sprawdzić, czy słońce już zaszło, a nie chciałem wychodzić z pokoju, więc znowu został mi tylko komputer. Podniosłem się do pozycji siedzącej i zauważyłem coś na stole. Oprócz laptopa leżało tam coś jeszcze. Butelka i kartka. 
Wstałem i wziąłem butelkę do ręki. Była napełniona pod samą zakrętkę ciemną cieczą. Na kartce wydrukowane zostały słowa :
"Pierwsza i ostatnia darmowa noc z żywieniem w "S'il le faut" została wykorzystana. Jeśli chcesz zostać u nas na dłużej, musisz wpłacić pieniądze za pobyt u recepcjonistki. Wszelkie informacje dostępne także u niej." 
Nie dość, że dziwne słownictwo i stylistyka, to jeszcze "żywienie". Skąd mogli wiedzieć czym dokładnie jestem? Czym karmi się moja rasa? Kto i ile o mnie wie? Do ilu osób rozeszła się wiadomość o moim pobycie tutaj? 
Zacząłem się denerwować. Sam wiedziałem o sobie tak mało, a wyglądało na to, że niektórzy, których nawet nie znam mieli o mnie wiele informacji. 
Okręciłem butelkę dokoła obserwując dokładnie, czy nie zostało na niej nic napisane.
Na spodzie, małymi literami czyjaś niepewna ręka umieściła napis "krew 0Rh+".
Świetnie, krew uniwersalnego dawcy. Czyli może nie wiedzieli o mnie aż tyle, ile się martwiłem.
Postanowiłem zachować ją na później, gdy naprawdę będzie mi potrzebna.
Jeszcze nie potrzebowałem jej aż tak bardzo, choć czułem się o wiele słabiej niż pierwszego dnia po przebudzeniu i zaczynałem odczuwać delikatne ssanie głodu.
O czternastej siedem wyłączyłem laptop, po czym schowałem go z ładowarką do torby. Butelka z krwią ledwo co się zmieściła, aż zacząłem się zastanawiać, czy nie wyjąć wina. Uregulowałem pasek w sportowej torbie i przewiesiłem ją sobie przez ramię. Wziąłem walizkę w dłoń, przekręciłem klucz w zamku po czym go z niego wyjąłem i otworzyłem drzwi pokoju. 
Moment. Jak wniesiono do pokoju butelkę z informacją, skoro cały czas miałem zamknięte drzwi a klucz znajdował się w drzwiach? 
Zastanawiałem się jak wiele istot, o których w życiu bym nawet nie pomyślał może istnieć. 
Zszedłem na dół i wszedłem do niepozornego holu. Świece w świecznikach były zgaszone, a drzwi, z których ostatnio wyłoniła się kobieta zamknięte. 
Delikatnie je uchyliłem. Pośrodku małego pomieszczenia stało zniszczone przez czas biurko, za którym siedziała "recepcjonistka". Jej wzrok znów był inny. Tym razem nieobecny, skierowany na mnie w taki sposób, jakby przebijał mnie na wylot i wypatrywał czegoś za moimi plecami. Podszedłem ostrożnie bliżej biurka, na którym położyłem klucz, tuż obok dłoni kobiety. Wolałem nie odwracać się do niej plecami i tyłem wyszedłem z pomieszczenia.
Zamknąłem za sobą drzwi i ruszyłem w stronę wyjścia z budynku. 
Dziś słońce miało zajść dopiero o siedemnastej dwadzieścia siedem. 
Gdy opuściłem "S'il le faut" było jeszcze całkowicie widno.
~~~~~~~~~~~~
Znów niezbyt długo. Muszę przestać pisać z ludźmi podczas tworzenia notek, lolz. ;  ;
Dobranoc. 
~Yukio

poniedziałek, stycznia 23, 2012

V - S'il le faut

Znowu czuję zbliżającą się niemiłosiernie pustkę, która wkroczy w me serce. Wywoła ona próżnię, niewrażliwość na uczucia i obojętność na wszystko, dosłownie wszystko. Jak zwykle. I za każdym razem mam nadzieję, że będzie on tym ostatnim. Nienawidzę tego stanu. Ale przynajmniej po nim mogę w pełni poczuć się szczęśliwym człowiekiem. Błędne koło, czyż nie? Smutek, by odczuć radość, szczęście, by móc zaczerpnąć powietrza smakującego rozpaczą i udręką.
De facto, nawet nie zauważamy tego typu zależności. Okrutne.
~~~~~~~~~
W odpowiedzi na pytanie pokazałem jej kartkę, na której zapisany był adres.
Podejrzewałem, że dobrze znała już ten charakter pisma. 
- Rozumiem - w momencie, gdy spojrzała na papier dostrzegłem błysku w jej oku - proszę za mną.
Zdecydowanie się ożywiła, nawet jej ruchy nabrały lekkości. Zacząłem rozmyślać, co mogło być tego powodem, jednak po chwili moją uwagę zwrócił na siebie wystrój pomieszczenia znajdującego się w głębi budynku, do którego wprowadziła mnie kobieta. 
Lakierowana, hebanowa podłoga i pąsowe ściany, dwoje ciemnych drzwi do zamkniętych pomieszczeń oraz prowadzące na piętro schody, zrobione z tego samego drewna, co posadzka, wiszące obrazy w okrągłych ramach w odcieniach kasztanu. Zamiast sufitu dostrzegłem  plafon - z jego środka zwisał świecznik, który pomagał dostrzec oczom niewidzącym w ciemności zarysy postaci na fresku oraz scen i osób przedstawionych na obrazach . Musiałem przyznać, iż był to naprawdę nietypowy wystrój.
Poszedłem za kobietą po schodach. Gdy spojrzałem na poręcz, miałem ochotę dotknąć wyrzeźbionych na niej elementów przypominających pąki kwiatów oraz pędy łodyg różnych roślin, niestety obie ręce miałem zajęte. Na ścianie przy schodach dostrzegłem kandelabry, prawdopodobnie nieużywane przez dłuższy okres czasu. Weszliśmy w długi korytarz. Niezliczona ilość drzwi, gorzej niż w budynku jakiegoś biura. Jedynymi drzwiami przyciągającymi spojrzenie na dłuższą chwilę były te na końcu korytarza - tak bogato zdobione, że śmiało mogę określić je przesadzonymi. 
Dostałem klucze do pokoju numer 57. 
Kobieta stała w miejscu i czekała, aż sam się ruszę. Czułem się nieswojo będąc uważnie przez nią obserwowanym przez całą drogę do odpowiedniego pomieszczenia. Dopiero, gdy zamknąłem za sobą drzwi odczułem pewnego rodzaju ulgę. 
Szafka z drzwiczkami i szufladą, pojedyncze łóżko i mały stolik były całym wyposażeniem pomieszczenia. Żadnych ozdób na ścianach, dywaników, nawet świecy. Nie było tu także okien. 
Która mogła być godzina? Możliwe, że dwudziesta trzecia, podsumowując czas stracony na wypytywaniu losowych ludzi na ulicy o adres. 
Czas w tym budynku zdawał się ciągnąć w nieskończoność. Wydawało mi się, ze spędziłem tu już jakieś dobre półtorej godziny, ale to przecież niemożliwe. Prawdopodobnie to tylko dziesięć minut. 
Wyjąłem z torby laptop i wcisnąłem przycisk uruchamiania. Nie było tu nawet łazienki, w której mogłem posłuchać uspokajającego szumu lejącej się wody. Poszukałem jakichś ubrań na zmianę i przebrałem się, po czym usiadłem sobie wygodnie na łóżku i rozpocząłem kolejną noc mającą przynieść mi następną dawkę informacji, których tak rozpaczliwie potrzebowałem. Jeśli nie znalazłbym tego, czego szukałem, mój pobyt tutaj byłby czasem całkowicie straconym. A tego nie mógłbym sobie wybaczyć.
~~~~~~~~~
No więc.
Jakoś tak wszystko na dziś. ._. 
Bardziej opisowo i w ogóle. 
Jeny, to już zaczęło mnie pochłaniać.  ; ^ ; Idiotyczne poczucie nicości.
Ach, walić to. Trzymajcie się i nie zapomnijcie o umyciu ząbków. ; ^ ; (tak jakoś mnie naszło '^' )
Dobrej nocy. W sumie to już prawie ranek, ale mniejsza z tym.
~Yukio

niedziela, stycznia 22, 2012

IV - Kierunek

Ojej, minęły dopiero cztery dni, a już mam ponad sto wyświetleń... Dlatego też dziękuję wszystkim - zarówno tym, którzy tu weszli i nigdy więcej nie powrócą oraz tym, którzy mają zamiar nie zostawiać mnie w samotności z ciągle nowym towarzystwem. ;  ^  ;
I po raz drugi - jakże kochana Ciro - jezujezu dziękuję. ; ^ ; Tak, za reklamę i w ogóle za wszystko. Nawet za nie do końca świadome popchnięcie mnie ku założeniu tego bloga i rozpoczęciu pisania tych notek. Q^Q
A teraz uwaga, po raz kolejny, ale z wyszczególnieniem - Patrycjuś ♥ (ojej, nie mogłem się powstrzymać, by nie dodać tego serduszka Q^Q)
~~~~~~~~
W recepcji ludzie byli niesamowicie mili, oddałem im klucze i zacząłem wyciągać pieniądze do zapłacenia (wszystko co miałem znalazłem w mieszkaniu), jednak zostałem poinformowany, że ktoś zobowiązał się już do opłaty mojego pobytu tutaj przez okres nieokreślony. Czyli było tak, jak się spodziewałem.
Musieli wiedzieć, że się stąd wynoszę. 
Najgorsze było to, że nie wiedziałem dokładnie kim są i jaki mają cel w "opiekowaniu się" mną.
Dali mi wiele porad i wskazówek, jednak jedyna rzecz o nich, jakiej byłem pewien, to to, że byli podobni do mnie. Ale nie powiedziałbym, że tacy sami.
Wiedza zgromadzona za pierwszego życia mogła się w końcu do czegoś przydać.
Ludzie, pół-ludzie oraz inne istoty mogą zostać wskrzeszone po śmierci w okresie tygodnia od zgonu. Dokładnie sześćset cztery tysiące osiemset sekund. Ani jednej sekundy dłużej. Po tym okresie dusza opuszcza ciało i rozdziela się na części, które staną się elementem nowej istoty. Każda dusza jest inna - fragmenty każdej z nich będą odmiennej wielkości oraz będą stanowiły odrębną cząstkę dziedziny życia, umiejętności lub cechy charakteru.
Dobór takich części jest całkowicie losowy, nikt i nic nie może przewidzieć tego, jaką stworzą całość. Jedyne, co może później przekształcić fragmenty danego jestestwa to wychowanie i otoczenie, w jakim istota ta będzie się kształtować. Wszystkie bodźce odbierane przez poszczególny organizm stanowią nieodzowny segment wpływający na wciąż przeistaczający się świat stworzony z sieci nieustannie łączących się z sobą kawałków dusz.
Ja byłem jednym z tych, których dusze nie musiały rozpadać się po raz kolejny.
Miałem trwać w tym wszystkim do końca, na który niektórzy czekali już tysiące lat. Wciąż w tej samej formie. Żyjąc śmiercią.
Gdy przechodziłem przez przejście dla pieszych, na telebimie zamocowanym na rogu jakiegoś biurowca rozpoczęły się wiadomości. Dziewiętnasta? Dwudziesta?
Wiedziałem, że o tej porze nie znajdę ani pracy, ani mieszkania. 
Zdany byłem tylko i wyłącznie na kartkę, która miała być wskazówką w rozpoczęciu życia właśnie tutaj, w tym mieście.
Stwierdziłem, iż mam dość bezcelowego błądzenia na dzisiaj, więc udałem się pod wskazany na kartce adres, w którym prawdopodobnie miałem dostać porcję pożywienia i bezpłatne zakwaterowanie do następnego wieczora. Coś w stylu pomocy bezdomnym i ubogim, huh?Największym problemem w dotarciu do tego schronienia była numeracja domów i mieszkań oraz to, że praktycznie nigdzie nie było tabliczek z nazwami ulic. Na szczęście, wypytując wiecznie spieszących się ludzi napotkanych po drodze, udało mi się odnaleźć właściwe wejście. 
Bogato zdobione, ciężkie i masywne drzwi ledwo co ustąpiły mojemu pchnięciu. Wkroczyłem do pomieszczenia rozświetlonego blaskiem pięciu świec.
Z mroku, który panował za jedynym przejściem wgłąb budynku, wyszła mi na spotkanie młoda z wyglądu kobieta. Rysy jej twarzy były nieludzkie - nieładne, ale przyciągające uwagę i interesujące w taki sposób, że samo myślenie o tym, że ów wygląd nie był estetyczny, zaczęło mnie zawstydzać. 
Mimika kobiety zmieniła się nagle z chłodnej i bezlitosnej w ciepłe, przyjazne spojrzenie. 
Wąskie usta powoli ukazały rząd nierównych zębów, po czym z jej gardła wydobył się głos przypominający mi stare czasy i chorowitą panią, która uczyła mnie matematyki w szkole średniej.
 - Mogę Ci w czymś pomóc? - mimo dźwięcznej serdeczności w jej głosie dosłyszałem także nutę obojętności i niechęci.
~~~~~~~~~~~
Kończę to dość późno i muszę przyznać, iż nie mam przekonania co do dalszego opisu wydarzeń. Czuję, że tekst rozsypuje się pod moimi palcami po każdym naciśnięciu klawisza klawiatury. Q^Q
To chyba kryzys, lolol. >D
No nic, na razie nie jestem w stanie sobie z tym odczuciem poradzić, trudno. ^ ^"
Trzymajcie się i dobrej nocy
~Yukio

sobota, stycznia 21, 2012

III - Koniec początku

Mam jakiś taki nastrój, że aż naszła mnie ochota na wsadzenie tu jakichś emo-noci, lol. ._.
To na swój sposób smutne. Ech. Powstrzymam się jeszcze trochę, zobaczę, ile wytrzymam.  No a teraz jazda z tekstem. ._.
~~~~~~~~~~~~~~
Poczułem chłód na skórze. Przede mną stał laptop z czarnym ekranem. Czułem się ociężale. Odsunąłem od siebie klapę i wysunąłem się na zewnątrz, zręcznie przerzucając nogi przez krawędź wanny. Dziwnie łatwe poruszanie się - kolejna zmiana, którą zdążyłem zauważyć. Wziąłem ręcznik z suszarki i zacząłem rozcierać chłodną skórę. Dopiero po chwili uświadomiłem sobie, że nic nie będzie już w stanie nadać memu ciału ciepła na stałe. 
Schyliłem się i chwyciłem pustą butelkę taczającą się po podłodze. Potrząsając nią lekko sprawdziłem, czy nie pozostały w niej choćby marne krople płynu. Niestety. Podniosłem stojący w rogu wanny tuż przy ścianie kieliszek i poszedłem odstawić rzeczy do kuchni, ale przypomniałem sobie, że przecież nie ma tu takiego pomieszczenia. 
Zostawiłem je w korytarzu. 
Wróciłem do łazienki i ubrałem się.
Było tak, jak się spodziewałem. 
Po wejściu do pokoju stwierdziłem, że na zewnątrz musiało być jasno. Z tego, co znalazłem w internecie tej nocy, słońce wschodziło o siódmej osiemnaście, a zachodziło o siedemnastej dwadzieścia pięć. Była piętnasta trzydzieści siedem. 
Nie mogłem dłużej wytrzymać i musiałem sprawdzić jedną rzecz. Znalazłem pilot od okien i włączyłem na tryb częściowego zaciemnienia pomieszczenia. W pokoju zaczęło robić się jaśniej, jednak usilnie kierowałem swoje spojrzenie na okna. 
Rozjaśnianie skończyło się. Jedyne, co odnotowałem, to delikatne pieczenie oczu, które po chwili ustało. Kąciki mych ust niemal niezauważalnie uniosły się. Więc jednak.
Dopóki nie poczuję głodu, światło nie może mi wiele zrobić. 
Poszedłem po laptop do łazienki, po czym podłączyłem go do ładowania w sypialni. Leżałem na łóżku wpatrując się bezsensownie w sufit i podpierając głowę ręką. Nie mogłem zostać tu na zawsze. Odizolowany. Samotny. Bez celu. 
Każda sekunda, która przemija, nie nadejdzie już nigdy po raz drugi. To nic, że przede mną było ich nieskończenie wiele. Odczuwałem poczucie winy nie wykorzystując ich należycie. Ruszyłem do schowka i wyjąłem z szafki wszystkie swoje stare ubrania, które przeniosłem do korytarza. Zacząłem przeszukiwać wszystkie meble, wyjmowałem to, co mogło mi się przydać, a nie miałbym na to w najbliższym czasie pieniędzy. Za regałem znalazłem dwie podróżne torby - jedna na kółkach, druga sportowa, na ramię, obie dość pojemne.
Zapakowałem ubrania i niezbędne przedmioty, odłączyłem laptop z gniazdka i wsadziłem go razem z ładowarką w boczną kieszeń torby. Gdy zasunąłem zamek, zostało w niej jeszcze trochę miejsca. Poszedłem do salonu, otworzyłem barek i wyciągnąłem czerwone, wytrawne wino, które wcisnąłem między ubrania. 
Teraz mogłem już iść. Wątpiłem w powrót pięciu istot do tego miejsca. A jeśli chciałyby się ze mną skontaktować lub mnie sprawdzić, myślę, że znalazłyby moją lokację bez większego wysiłku. 
W pełni przygotowany, zarówno fizycznie jak i psychicznie, chwyciłem bagaże w dłonie i szeroko otworzyłem drzwi wejściowe do nieznanego mi jeszcze życia.
Przekroczyłem próg mieszkania o siedemnastej dwadzieścia cztery.
~~~~~~
Znowu mam nadzieję, że nie zwalam zbytnio toku opowiadania. ._.
Dobrej nocy.
~Yukio

czwartek, stycznia 19, 2012

II - Początki

Dzisiejsza noc była straszna. Bezsenna. Mówi się przecież, że jak człowiek chory, to potrzebuje snu. Widocznie mi to jakoś nie leży. Może za dużo rozmyślałem, jak zwykle przecież. Kto wie. Dlatego, żeby już dzisiaj spać spokojnie, zamieszczam kawałek opo. 
~~~~~~
Otworzyłem oczy. Usiadłem i postawiłem nogi na podłogę. Wymacałem ręką walającą się pod kołdrą koszulę i zarzuciłem ją na siebie nie zapinając guzików. Na zewnątrz prawdopodobnie było ciemno, ale na wszelki wypadek spojrzałem na zegar. Siedemnasta dwadzieścia cztery. Muszę przyznać, że po wciśnięciu przycisku odsłaniania okien stałem się niespokojny, zacząłem się denerwować. Cały stres uszedł jednak już po chwili, gdy za oknem ujrzałem jedynie blask tutejszych świateł. Co za ulga.
Przeciągnąłem się i ziewnąłem. Z tego, co zdążyłem zauważyć, budynek, w którym się znajdowałem był dość wysokim wieżowcem (ach, te widoki).  Pokoje były urządzone naprawdę ładnie, przynajmniej na moje oko i gust. Minimalizm i tradycjonalizm w jednym. Średniej wielkości, prosta szafka sięgająca mi do pasa, półka z paroma książkami wisząca nad łóżkiem, które stało przy ścianie naprzeciwko otwartych, ciemnobrązowych drzwi, szafka nocna z jedną szufladą, dwa krzesła ze zdobionymi oparciami przysunięte do małego stolika, przy którym mogłem usiąść i obserwować świat na zewnątrz przez ścianę złożoną z wielkich okien, u których góry widać było małe paski - pozostałości żaluzji. To wszystko na sypialnię o wymiarach pięć na sześć metrów. Mimo tego, iż całe mieszkanie wyglądało podobnie, tylko w tym pokoju czułem się tak bezpiecznie i przytulnie. Może to przez ten biały dywanik leżący na podłodze, który tak miło łaskotał w stopy.
Przede mną była jeszcze cała noc. Nie miałem pojęcia, od czego powinienem zacząć. Uczucie posiadania przed sobą tak ogromnej ilości czasu już dawało mi się we znaki. Właśnie tego tak bardzo się obawiałem. Zniewolenia przez to jedno uczucie, paraliż i wciąż utrzymujący się wewnętrzny niepokój, lęk przed wiecznością.
To był dopiero pierwszy dzień mojego nowego istnienia, a już myślałem o czymś takim.
Zawsze deliberowałem o wiele więcej, niż powinienem. To tylko mnie wyniszczało.
W każdym bądź razie, by nie marnować sobie reszty nocy postanowiłem się zrelaksować. Jeszcze ten dzień pozostałem w mieszkaniu, tak dla bezpieczeństwa i przyzwyczajenia się do stanu, w którym się znajdowałem.
Sprawdziłem łazienkę. Na wannie umieszczona była ruchoma klapa, dzięki której można było całkowicie ją przykryć. Przydatna rzecz. Odkryłem wannę i odkręciłem ciepłą wodę. Gdy poziom cieczy w wannie się podnosił, poszedłem do sąsiedniego, małego pokoju z szafą i regałem. To miał być chyba schowek, ale nie do końca wyszedł jego twórcom. Zacząłem przeszukiwać meble w poszukiwaniu jakichś dobrych, zarówno pod względem rozmiaru jak i stylu, ubrań. Zatkało mnie.
W środku szafy znalazłem moją odzież. Ubrania z czasów pierwszego życia. Nie miałem pojęcia, skąd się tam wzięły. Komu chciało się je przenosić, specjalnie dla mnie, aż tutaj, do punktu oddalonego o jakieś dziewięć tysięcy kilometrów od miejsca mojej śmierci?
Widocznie komuś się chciało. Zastanawianie się nad tym nic by nie dało, więc wziąłem pierwsze lepsze bokserki, jedną z moich ulubionych bluzek w nadruki w stylu visu, spodnie z odpinanymi nogawkami i czarny, dłuższy, rozpinany sweterek i zaniosłem je do łazienki. Pogrzebałem chwilę w szafce przy wannie i znalazłem płyn do kąpieli. Wlałem około dwóch nakrętek, po czym poszedłem do salonu.
Był niesamowicie duży. Na samym środku pokoju stała kanapa obita czarną skórą, a przed nią niski stół ze szklanym blatem. Po prawej stronie, w rogu, tuż przy oknie, które robiło za ścianę znajdowała się serwantka i barek. Dziwne było to, że na całej powierzchni tego mieszkania nie znalazłem kuchni. Tuż za drzwiami do salonu stało małe biurko. Zacząłem szukać w nim czegoś ciekawego, co mogłoby mi pomóc spędzić ciekawie czas.
Z dolnej szuflady wyciągnąłem laptop. Zupełnie nowy, nieużywany. Włączyłem go i postawiłem na podłodze przy drzwiach. Zanim się uruchomił wyjąłem z barku różowe, półsłodkie wino i nalałem do wysokiego, zwężającego się ku górze kieliszka, który znalazłem w serwantce. Wziąłem butelkę z winem razem z kieliszkiem i zaniosłem je do łazienki. Gdy sprawdziłem stan baterii w laptopie (pełna), zrobiłem z nim to samo.
Zasłoniłem wszystkie okna i zamknąłem się w łazience. Zrzuciłem z siebie koszulę i przystanąłem na moment przed lustrem, które rozciągało się szerokim pasem po całej ścianie nad umywalką.
Miałem inne oczy. Bardziej... obojętne. Odległe, obce. I smutne. Ta osoba... może już nie byłem w pełni sobą? Nie wiem tego do tej pory. Ale jestem pewien, że się zmieniłem.
Poza oczami i tym, że trochę urosły mi włosy nie odnotowałem żadnych innych zmian w swoim wyglądzie. Położyłem laptop na klapie, którą zasunąłem do połowy, zdjąłem spodenki i wsunąłem się do wody. Po raz pierwszy od przebudzenia poczułem ciepło. Brakowało mi tego.
Odetchnąłem, podniosłem naczynie z podłogi i wziąłem z niego łyk, po czym zacząłem szukać informacji o mieście, w którym się znajdowałem. Muszę od czegoś zacząć. Czas zakończyć początki i wejść w dalszy etap drugiego życia.
~~~~~~
Miłego wieczoru.
~Yukio

I - Przebudzenie





Na początek, wstęp. Mam nadzieję, że Cię tu nie zanudzę czy też nie zniechęcę do dalszego czytania. I proszę, zostaw swój komentarz, z opinią, krytyką, pomysłem, czymkolwiek, ale daj mi znać, że jesteś. 
Dla Ciry, bo dzięki niej to zaczynam. Dzięki niej mogę to skończyć.
~~~~~~~~~~


Obudziłem się w nieznanym mi pokoju. Dookoła mnie stali jacyś ludzie. Chyba ludzie. Nie jestem pewien, bo po dłuższym przyjrzeniu się im zauważyłem, że ich skóra jest niesamowicie blada a uśmiechy jakieś takie inne - zbyt magiczne i drapieżne zarazem, porywające i zniewalające. Usiadłem, po czym odruchowo poszukałem wzrokiem zegarka na ścianie, by sprawdzić godzinę. Pora była późna, więc zdziwiłem się, że widziałem wszystko tak dokładnie, bez najmniejszego wysiłku, przecież nawet światła były zgaszone. To  ewidentnie nie było normalne. Znów popatrzyłem na nich - pięć majestatycznych osób, spokojnie spoglądających na moją twarz. Nic nie mówili. Gdy wstałem, wymienili między sobą porozumiewawcze spojrzenia. Czworo z nich odwróciło się i ruszyło w stronę wyjścia z pokoju. Po chwili usłyszałem trzaśnięcie innymi drzwiami, prawdopodobnie wejściowymi do mieszkania. Zostałem sam na sam z jedną z tych istot.
Mężczyzna podszedł bliżej, jedną rękę położył na mojej głowie, a drugą objął moją dłoń. Czułem, że coś mi w niej przekazuje. Po chwili spoczywania w tej pozycji i spoglądania mi w oczy troskliwym wzrokiem odsunął się i wyszedł jak pozostali. Stojąc pośrodku pomieszczenia, kompletnie sam, zerknąłem na to, co mi przekazał - był to kawałek papieru, zwinięty w rulonik, obwiązany czarną wstążką. Rozwiązałem kokardkę i rozprostowałem papier.
Po przeczytaniu notki zapisanej zbyt kurtuazyjnym jak na zwykłego człowieka pismem, wiedziałem już, czym jestem. TO się dokonało. Stałem się tym, co jest śmiercią i życiem, pięknem i brzydotą, dobrem i złem, darem i przekleństwem. Od tamtej pory miałem na wszystko czas. Tylko musiałem uważać. Od tamtej przeklętej pory moje życie miało stać się ciągłą ostrożnością. Bycie tym wcale nie jest takie proste jak to się wszystkim, którzy słyszeli o nas w opowieściach, wydaje. Strach. Lęk. Poczucie bycia zarówno ofiarą, jak i łowcą. Przekleństwo.
Ponownie zerknąłem na zegar. Do świtu pozostała niecała godzina. Podszedłem do okien i wyjrzałem przez nie. Wysokie, zasłaniające krajobrazy wieżowce, mnóstwo świateł - bezustannie tętniące życiem miasto. Pamiętam, jak wizja przyszłości mnie wtedy przerażała. Jak zwykle bałem się wszystkiego. Byłem pesymistą. W sumie to nawet wolałem zakładać z góry gorszy bieg wydarzeń i cieszyć się z sukcesów bardziej, niż gdybym był optymistą i załamywał się przy każdej porażce czy niepowodzeniu. Tak, miałem mnóstwo czasu. Nie musiałem podążać za mym celem zbyt szybkim tempem. Dlatego też po chwili wyglądania przez okno postanowiłem przygotować się na świt tak, jak było to dokładnie opisane na karteczce, którą dostałem od nieznajomego.
Ta notka od tamtego momentu była moim sposobem na przetrwanie, bez niej nie wiedziałbym, jak to wszystko działa. Dopóki nie zapamiętałem jej dokładnie, nie mogłem jej zgubić albo zniszczyć, inaczej czekała mnie pewna śmierć, której tak nieudolnie próbowałem uniknąć za "pierwszego życia".
Zasłoniłem okna zasłonami i żaluzjami za pomocą pilota, zamknąłem drzwi wejściowe do pokoju, nastawiłem budzik w zegarku stojącym na szafce nocnej obok łóżka, po czym zdjąłem niewygodną koszulę i położyłem się spać. Była to pierwsza noc, podczas której nie dane było mi śnić normalnie. 
~~~~~~~~
Tak ,to koniec tego "Początku".
Mam  nadzieję, że jak na początek może być.
Dobrej nocy, moi mili.
~Yukio