Spora przerwa.
I niby parę opowiadań, ale nie podobają mi się, dlatego też ich nie wstawiam.
Dzisiaj natomiast udało mi się skończyć jedno, na "konkurs". I chyba je wstawię.
Przy okazji świąt wszystkiego najlepszego, yupee i w ogóle.
Kaoru tyje siedząc w kącie na poddaszu u ciotki i jedząc 5kawałków ciasta, które ukradło z kuchni. ;_____;
I nie ma na nic humoru. Nie ma nastrojów. Nie ma poczucia bytu. Nie jest tutaj.
Czuje się, jakby w ogóle nie istniało.
Wczoraj w kościele miało wizualizacje bez zamykania oczu, co niby wcześniej się zdarzało, ale nie przez minutę tylko maksymalnie parę sekund.
Kaoru się boi.
~~~~~~~~~~~~~~
WPROWADZENIE
Wasale,
panowie feudalni, inwestytura…
Na samym
początku w systemie feudalnym chodziło o przekazanie dóbr wasalowi, np. w
postaci zbroi w zamian za przysięgę wierności i wykonywanie przysług swemu
feudałowi, jednak pod koniec feudalizmu pojęcie to obejmowało nie tylko
wyposażenie, ale przede wszystkim ziemię lenną.
Przekazanie
lenna z czasem nabierało coraz większego znaczenia, w pewnym momencie zaczęto
urządzać ceremonie uroczystego zawarcia kontraktu, zwanego hołdem lennym, w
którym wasal klękając przed swoim seniorem składał przysięgę wierności tym
samym zobowiązując się do niesienia
pomocy zbrojnej oraz pomagania swemu seniorowi radą w razie zaistniałej potrzeby.
Niestety
feudałowie często wykorzystywali swoje przywileje i rozszerzali je o dodatkowe
czynności i prawa, na które wasale musieli się zgodzić.
Tak też
wprowadzono Ius Primae Noctis, nazywane inaczej Prawem Pierwszej Nocy.
Oznaczało
ono, że pan feudalny mógł spędzić pierwszą noc po zaślubinach swojego wasala z
jego świeżo poślubioną małżonką i zdeflorować ją. Możemy się łatwo domyślić, iż
małżonkowie często nie byli temu przychylni, jednak gdy seniorowie oferowali w
zamian możność upolowania paru zwierzyn wasalowi, zgadzał się on na oddanie
żony, tym samym pogarszając swoją reputację pośród pozostałych mieszkańców
danego senioratu.
Wasale
mogli sprzeciwić się swojemu panu, jednak wtedy miał on prawo do odebrania im
lenna i pozbawienia ich miana wasala, dlatego też odmowa posłuszeństwa była w
feudalizmie bardzo rzadka.
~OPOWIADANIE~
Moje marzenia legły w gruzach w ciągu jednej sekundy… sekundy, w której nastąpiła jej śmierć.
* * *
Z Victorique
poznaliśmy się dość dawno temu, jeszcze za czasów, gdy starałem się zostać
czeladnikiem naszego poczciwego kowala Fabien. Widywaliśmy się z nią w
kościele, mijaliśmy się w górnej części miasta. Potem nadszedł czas kolejnego
konfliktu mej ojczyzny z Anglią i wstąpiłem do armii przez nakaz ojca. Przed
bitwą udało mi się uzyskać miano wasala seniora Claude’a, który nadał mi pewien
skrawek swej ziemi na lenno. Do tej pory jeżdżę do tych ziem raz na tydzień i
sprawdzam przebieg robót prowadzonych przez moją rodzinę: ojca, matkę, siostry
i ich mężów oraz dzieci. To lenno uratowało nas przed śmiercią głodową na
drogach dolnego miasta wśród najgorszych z obywateli. Po inwestyturze udałem
się na bitwę, na której zostałem ranny – pozbawiono mnie ucha i zadano ciężką
ranę w lewy bok.
Po tych
wydarzeniach stwierdzono, że nie nadaję się już dłużej do walk, chyba że
nadejdzie tak ciężki okres w wojsku, iż będą brali każdego, kto się napatoczy.
Szczerze mówiąc… do tej pory miewam ataki rwącego bólu w boku i nie wyobrażam
sobie, bym miał bronić się przed ofensywą napastnika podczas cierpienia takich
katuszy.
Powróciłem
więc do miasta z nadszarpniętą reputacją i byłem zatrudniony na stanowisku
czeladnika Fabien, a gdy nie był on w stanie dłużej pracować w swym zawodzie
przejąłem jego obowiązki i z pracy kowala żyję do dziś.
Od rutyny codziennego życia odciąga mnie tylko
ona – Victorique - piękna, inteligentna, wierna i czuła kobieta, z którą każdy
zwykły dzień zmienia się w cudowne chwile warte zapamiętania i ciągłego
powracania do nich w snach.
Postanowiliśmy
ostatnio, że weźmiemy ślub.
Planowanie
wspólnego życia zajmowało nam wiele czasu i sprawiało niesamowicie dużo
przyjemności.
Do
czasu.
Do
czasu, w którym zauważyłem, jak Claude na nas spogląda.
Do
czasu, gdy oboje zaczęliśmy się bać o to, że
może on zechcieć rozdzielić nas pierwszej nocy po zaślubinach.
Przeklęte
Ius Primae Noctis.
Po tym,
jak rozeszły się wieści o planach moich i Victorique, Claude częściej mnie do
siebie wzywał, dawał mi więcej zleceń do wykonania i zaczął mnie odwiedzać w
kuźni. Podobno spotkał się nawet z matką mojej ukochanej, która niestety nie chciała wyjawić
jakichkolwiek fragmentów ich rozmowy.
Naprawdę
się martwiłem. Chociaż te zmartwienia były niczym w porównaniu do tego, co
przeżywałem po konwersacji, na jaką Claude zaprosił mnie do siebie pewnego letniego
wieczoru.
* * *
Powiedział
mi o wszystkim wprost.
Wiedziałem,
że było to tylko kwestią czasu, jednak sprawiło mi to ból większy, niż mogłem
sobie wyobrazić.
* * *
Nadszedł
dzień zaślubin.
Nie
potrafiłem zapomnieć tego okropnego uczucia, gdy szczęście nie może być
prawdziwe i wkładamy tylko jego pozory zamiast rozkoszować się błogim ciepłem
rozchodzącym się od serca po całym ciele.
Rozmawiałem
już z rodzicami, ostrzegałem ich o mogących nastąpić później niesprzyjających
wydarzeniach. Zgodzili się i życzyli mi szczęścia i spełnienia planów.
Dzień przed
ślubem, Andre – mieszkaniec górnego miasta i przedstawiciel burżuazji –
przekazał mi swoje konie do podkucia. Wtedy morale moje i Victorique wzrosły.
Nasze szanse także.
Po
ceremoniach i wystawnym posiłku zaczął zapadać zmierzch, część gości była już dość
mocno podpita, część bardziej trzeźwych osobników zbierała się do swoich domostw albo zamierzała się upić
tak jak pozostali.
Gdy
prawie wszyscy leżeli z głowami na stołach lub zataczali się od ściany do
ściany krzycząc o swoich niesamowicie miękkich kołnierzach lub stójkach od
tunik oraz o tym, jak to ich szable mogłyby zatopić się teraz w prawie
bezwładnych ciałach biesiadujących, Victorique i ja wyszliśmy na zewnątrz karczmy
po czym chwyciłem ją za rękę i ruszyliśmy w stronę mojej kuźni.
Powiedziałem
swej żonie, by poczekała na mnie chwilę z boku budynku, gdzie Fabien wybudował
małą stajnię dla koni, składającą się z czterech boksów. Konie Andre podbiłem z
samego ranka, jeszcze przed ślubem, więc były one gotowe do jazdy. Zza pieca
wyjąłem nasze pakunki, w których znajdowało się jedzenie i woda, parę sukien i
tunik oraz kilka przedmiotów mogących się do czegoś przydać.
Przesunąłem
wzrokiem po moich młotach, kawałkach stali, kowadłach i wiadrach oraz miechu po
raz ostatni, po czym wyszedłem z pomieszczenia zamykając drzwi i zostawiając za sobą
całe moje dotychczasowe życie.
Ale dla
niej było warto.
* * *
Wydostaliśmy
się z miasta boczną bramą bez większych problemów. Strażnicy nawet się nie zapytali
dokąd wybieram się tak późną porą samotnie, więc ukryta pod workami na koniu
Victorique była bezpieczna.
Nie
wiedzieliśmy, dokąd dokładnie zajedziemy. Władze skrupulatnie próbowały omamić
i zaślepić obywateli tak, by nie chcieli ruszać się ze znanych i pozornie
bezpiecznych miejsc, w których dotąd musieli żyć.
W pochwie
przyczepionej do mego siodła spoczywał niedawno wyrobiony przeze mnie miecz
dwuręczny. Wziąłem go na wszelki wypadek. Oprócz tego
miałem łuk, który dostałem od zaprzyjaźnionego łucznika jakiś czas temu.
Victorique
wzięła ze sobą stary sztylet przekazywany w jej rodzinie z pokolenia na
pokolenie. Jest naprawdę piękny i olśniewa swoim starodawnym rzeźbieniem.
Podziwiam jej rodzinę za to, że mimo wszystko, po tylu latach ta krótka broń
jest utrzymana w tak dobrym stanie.
Jadąc polną drogą skręciliśmy w ścieżkę wiodącą do lasu. Po
około trzystu metrach wjechaliśmy między drzewa i zapuściliśmy się dwadzieścia
minut stępem swobodnym w głąb kniei, po czym stanęliśmy i rozbiliśmy się –
przywiązaliśmy konie do drzew, rozłożyliśmy koc, usiedliśmy obok siebie,
przykryliśmy się drugim pledem i rozpaliliśmy mały ogień, przy którym
ogrzaliśmy się i zjedliśmy trochę mięsa usmażonego przez matkę Victorique.
Na początku wykłócaliśmy się o zmianę warty, ale stanęło na
tym, że zagasiliśmy ogień starając się nie robić zbyt dużo dymu i oboje
zasnęliśmy w swoich objęciach.
Tutaj popełniliśmy spory błąd.
*
* *
Kiedy się zbudziłem, swym jednym uchem usłyszałem czyjeś
głosy odbijające się echem ze strony otwartej przestrzeni, z której przybyliśmy.
Obudziłem Victorique i palcem przyłożonym do ust nakazałem milczenie.
Jej rozpaczliwe spojrzenie wzbudziło we mnie wielkie wyrzuty
sumienia.
Czemu nie mogłem uchronić kogoś, kogo tak bardzo kocham, od
czegoś tak okropnego?
Szybko zwinąłem nasze koce i wcisnąłem je w jeden z worków.
Gdy Victorique odwiązywała konie starałem się zatrzeć ślady naszego pobytu w
tym miejscu.
Wsiedliśmy na wierzchowce i ruszyliśmy stępem, by wywoływać
jak najcichsze odgłosy o najmniejszej częstotliwości, jednak nie udało nam się,
bo dźwięki gonitwy stawały się coraz głośniejsze i wyraźniejsze.
Przeszliśmy do cwału, niebezpiecznego jak na warunki
panujące w tym lesie ze względu na to, jak gęsto rosły tu drzewa.
Koń Victorique pędził tuż za moim, a jedyne co pamiętam z tego
biegu to tłumiony przez ściółkę tętent i szybkie oddechy zarówno nasze jak i
koni. W pamięci mam także paniczny strach, gdy czułem się jak uciekająca przed
łowcą zwierzyna.
Nie mieliśmy szans z pościgiem, jaki zgotował nam Claude.
Mój koń został trafiony bełtem, przez co wywrócił
się i przygniótł mi nogę tak, że nie mogłem się spod niego wyrwać. Victorique
zatrzymała się i próbowała mi pomóc mimo tego, iż wiedziała, że już po nas.
*
* *
Claude zamknął mnie w areszcie przy koszarach. Jako senior
miał do tego pełne prawo. Kiedy zostaliśmy sam na sam stojąc po obu stronach
krat, feudał powiedział, że może ta noc, którą spędzi z moją żoną nie jest już
pierwszą po ślubie, ale i tak nie zamierza odpuścić tego, do czego ma przecież
pełne prawo.
Gdy opuszczał areszt kazał wprowadzić na chwilę Victorique,
tylko po to, by nas rozdrażnić i jeszcze bardziej ukazać nam, jacy jesteśmy
słabi w porównaniu do niego.
Krzyczała.
Tak strasznie krzyczała.
A ja?
Mogłem tylko pogrążyć się w nienawiści do samego siebie,
płaczu i gniewie.
*
* *
Obudziły mnie krzyki przy wejściu do koszar. Po chwili do
aresztu wbiegł Claude i wyciągnął mnie zza krat, po czym w asyście paru
strażników zaciągnął mnie do swojego domostwa i wskazał palcem delikatnie uchylone drzwi.
- Idź, Matthieu. Zobacz, do czegoś doprowadził.
Uśmiech na jego twarzy przerażał mnie. Nie wiedziałem, czy
chcę to widzieć.
Podszedłem do drzwi i niepewnie popchnąłem je.
Na podłodze zastałem leżącą na brzuchu Victorique.
Całą we krwi.
Fałdy jej sukni, śliczne, lecz miejscami poszarpane koronki,
rękawy tuniki – wszystko to pokryte było bordową barwą, jeszcze
niewyschniętą cieczą.
Upadłem na podłogę obok jej ciała i odwróciłem je.
Blada i smukła szyja Victorique była rozcięta na całej
szerokości. W kątach rany zaczęła już krzepnąć krew. Z ręki, która do tej pory
była przygnieciona ciałem mej żony wypadł stary, zdobiony sztylet. Wyciągnąłem
palce w stronę otwartej dłoni jeszcze przed chwilą dzierżącej krótką broń,
jednak nie uścisnąłem jej. Sięgnąłem dalej.
Wiedziałem, że nie chcę dłużej na to patrzeć. Nie chcę żyć
bez niej. Nie chcę litujących się nade mną spojrzeń. Nie chcę uścisków rodziny.
Nie chcę szyderczego spojrzenia Claude’a.
Sięgnąłem dalej i pochwyciłem zdobiony sztylet, po czym
wbiłem go sobie w dół brzucha i przesunąłem ku górze rozpruwając go.
Jedyne, co zdążyłem poczuć, to ręce chwytające mnie za
barki, próbujące odciągnąć mnie od niej, jednak ostatnimi siłami przytuliłem
się do kruchego ciała Victorique.
Mam nadzieję, że mi wybaczy.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Wydaje się dość długie.
Choć w sumie to aż 1460 słów.
Mam ochotę odpłynąć.
Mam dziwne myśli na własny temat.
Od miesiąca umawiam się na wizytę.
Chcę to zakończyć.
Tylko ten etap.
~Yukio