Rozciągała się pod nim wielka szczelina kanionu. Zbyt rześki wiatr targał materiał koszuli, który opinał jego plecy. Kosmyki włosów co chwilę muskały mu powieki. Stojąc na krawędzi przepaści, wsłuchiwał się w dobiegający z oddali dźwięk rwącej rzeki. Z mocno podniesioną głową, z zamkniętymi oczyma PATRZYŁ w niebo. Energia cząsteczek składowych powietrza, którym powoli i spokojnie oddychał, dawała mu dziwne poczucie nieobecności w bycie. Zagubiony w czasie i przestrzeni odbierał siebie i świat dokoła z różnych okresów istnienia Mocy.
Sennie rozpostarł ramiona na całej ich szerokości. Poczuł uderzenie świata. Nieświadomie wyprostował palce w stronę słońca, którego ciepło zagubiło się gdzieś na przestrzeni ośmiu minut świetlnych. Przenikający chłód powodował silne skurcze mięśni, na które nie zwracał nawet uwagi. Nie czuł swojego ciała, nie czuł przestrzeni, w której się znajdował. Odbierał jedynie głosy całego świata, wołającego jego prawdziwe, boskie imię, poprzez drgania i krążącą wszędzie moc.
Opuszki jego palców stały się ciemnoszare. Po chwili kolor zaczął postępować w górę ramion, a gdy doszedł on do barków, jego koszula napięła się, rozpychana od środka niczym nadmuchany do granic możliwości balon, po czym pękła, rozdzierając materiał na kilka części, które następnie rozpadły się na miliony kawałków niesionych przez wiatr w poprzek szczeliny kanionu. Szarość postąpiła w dół jego ciała, a reszta ubrań, jakie miał na sobie, podzieliła los koszuli.
Jego ciało zyskało brokatowy połysk i mimo braku silnych promieni słonecznych, cały się skrzył. Dzięki szarości idealnie wtapiał się w tło zachmurzonego nieba. Z daleka wydawał się już tylko unoszącą się w powietrzu chmurą błyszczących drobin.
Stał się Mocą.