Muzyka

środa, grudnia 25, 2013

Endings Without Stories - Czwarta nad ranem

Budzę się z poczuciem pustki. Znowu.
Spoglądam na zegarek. Ponownie widzę obraz czwartej godziny z minutami.
Odwracam się do ściany i zamykam oczy. Chcę poczuć to zamroczenie, tę chęć do spania, jednak nie udaje mi się - jak zwykle. Pozostaje mi w takim razie leżenie - przynajmniej na ten moment nie czuję się na siłach, by wstać i zabrać się za robienie czegokolwiek.
Zapadam się w potoku myśli, który porywa mnie, nie dając mi nawet szansy zastanowienia się, czy mam ochotę rozmyślać.
Przed oczyma pojawiają mi się obrazy - zmieniają się momentalnie. Krajobraz, świecące słońce przebijające swoimi promieniami dach złożony z koron leśnych drzew. Pluszowe misie, spoczywające samotnie na półkach, każdy z nich oddzielnie. Świerki rosnące przy torach za domkami na moim osiedlu. Śpiewające ptaki za oknem, właśnie budzące świat do życia. Wizja śmierci, powolnej i bolesnej. A po niej kolejna, tym razem szybszej i wymagającej mniejszej dawki cierpienia. Jednak tylko dla mnie sprawi ona mniej bólu. A to nie rozwiązanie - nienawidzę krzywdzić innych. Nie chcę ich krzywdzić. Porywa mnie obraz błękitnego nieba, na który nachodzą szaro-białe chmury, powoli zasnuwają przejrzyste sklepienie nad horyzontem. Z chmur wyłaniają się twarze. Nieznajome oraz znane. Cierpiące. Śmiejące się. Wyzywające mnie. Naśmiewające się. Smutne. Uparte. Chłodne. Twarze bez wyrazu litości. Twarde spojrzenia. Stop. Ciemność. Chwila rozproszenia wody w nurcie. Słyszę tykanie zegarka z drugiego pokoju. Śpiew ptaków.
Otwieram oczy i ponownie spoglądam na cyfrowy zegarek. Wskazuje on piątą dwadzieścia trzy.
Świetnie. Znowu nie śpię nie wiadomo ile. Oby nikt w domu nie wstał. Nie lubię być z innymi rano. Nie lubię. Nienawidzę. Wszyscy tacy nabuzowani albo zupełnie bez życia. Plączący się bez większego sensu wykonując mechanicznie podstawowe czynności. Nienawidzę. Nienawidzę. Moment. O czym myślałem? Widzę obrazy jak za mgłą... twarze? Nie. A może. Moment... pamiętam tylko emocje. Niepokój, lęk, wzruszenie, poruszenie artystycznego ośrodka duszy, niepewność, rozpacz, chęć ucieczki, samotność... nie, nie mogę.
Muszę wstać.
Podnieść się.
Zebrać siły...
Czemu jak już się obudzę, to nie mogę zostać na dłużej w łóżku? Czemu nie mogę znowu zasnąć? Co mnie budzi?
Miło byłoby znać odpowiedź na którekolwiek z tych pytań. Może wtedy mógłbym przynajmniej coś zrobić z tym moim spaniem.
Dobrze. Stoję. Ale co dalej? Usiąść? Nie. Położyć się z powrotem? Nie. Poczytać? Nie wiem, czy uda mi się skupić, więc nie. Pograłbym na basie, ale ktoś się pewnie obudzi, a nie mam kabla do słuchawek, bo oczywiście ten głupi szczur musiał mi jakiś przegryźć. Nie. Porysować? Ale co mam narysować? Nie wiem. Nie, odpada. Pośpiewać, ale co? Na nic nie mam nastroju. W dodatku kogoś bym zbudził. Nie. Wyszedłbym na zewnątrz, ale czuję, że matka się obudzi, jak ostatnim razem. Nie.
Nie.
Nie.
Nie.
Nic nie mogę. Za wszystkim stoi jakieś nie. Za wszystkim coś się czai.
Czemu nie potrafię się na nic zdecydować? Czemu nie mogę po prostu wpaść na jakiś pomysł?
Niektórzy jak dowiedzą się, jakie mam problemy nazywają to zwykłym nudzeniem się. Ale to nie to. To coś innego. Chcę coś zrobić. Chcę czymkolwiek zająć ręce czy myśli, byleby nie zostać z sobą zupełnie sam na sam. Nie musieć mierzyć się z emocjami. Bo jednak już nie dam rady.
Chyba położę się na dywanie.
Boli mnie tam w środku. Przy sercu. Kręci, dusi, ściska, skręca, kłębi się. Coś. Mam ochotę się "tego" pozbyć. Wyrwijcie mi serce. Sam nie dam rady. To "coś" jest jak jakaś oddzielna istota w moim ciele. Jak obce ciało. Przeszkadza. Zawadza.
Ból. Fizyczny ból zabierze moje myśli w trochę innym kierunku. Przestanę całkowicie skupiać się na tym "czymś".
Chcę wyrwać to serce.
Zauważyłem, że nieświadomie drapałem się po nadgarstku. Zaczęło piec. Tak przyjemnie. Coraz bardziej różowe. Czerwone. Bordowe. W końcu.
Czwarta nad ranem nigdy nie pozwala mi spać.