Muzyka

piątek, stycznia 18, 2013

Rodzinne święta

Delikatnie opadająca mgła powoli przysłaniała mu widok blokowiska, w jakim przyszło mu żyć. Postanowił uciec z niego choć na moment, teraz, zaraz.
Pospiesznie odszedł od okna i zaczął nakładać buty i obwiązywać się szalikiem w  przedpokoju. Zbył krzątającą się po domu matkę paroma słowami. Bo w końcu co z tego, że dziś wigilia Bożego Narodzenia? Co z tego, że za trzy godziny mieli jechać do wielkiego domu ciotki na wielce wystawną wigilię, która odbywała się tam rokrocznie.
Nikomu tego nie mówił; nikt z najbliższej rodziny o tym nie wiedział. Nie chciał żadnych świąt. To coroczne udawanie, że wszystko jest w porządku, że nie ma żadnych problemów i chwalenie się stron naprawdę dużej rodziny sukcesami swoich wnuków czy dzieci, wyglądające jak bitwa między wrogimi stronami.
Nie odnajdował się w towarzystwie ponad trzydziestu osób. Zawsze siedział gdzieś na końcu czy w rogu zastawionego stołu, zjadał kanapkę i nikt nie zwracał na niego większej uwagi. Jedyne pytania to te z kategorii "Czy na pewno nie chcesz nic więcej do jedzenia?". Pod tym względem mogliby mu odpuścić. Nie lubił tych ukrytych wojen rodzinnych, nie lubił tego, że parę osób co jakiś czas zauważało jego problem z jedzeniem, nie lubił tego, że nikt nie był do końca szczery i każdy coś udawał.
Wreszcie nadeszła pora, by zacząć udawać. Jedyne, czego nie udawał, to wyrażenie siebie. Mówił tak, jak chciał, założył to, co lubił. To nic, że część wystrojonych jak blachary sióstr ciotecznych zjechała go wzrokiem za koszulę ze stójką i kamizelkę z drapowanym asymetrycznym tiulem u jednego boku i kolorowe włosy. Chociaż tego nie udawał, chociaż tak był sobą.
Tak jak się spodziewał skończył w rogu stołu obok kuzynostwa. Wiekowo był pośrodku. Jedna część ciotecznych sióstr i braci była z podstawówki, część w klasie maturalnej, na studiach i po studiach. Te dwie grupy trzymały się ze sobą, razem rozmawiały i w jakiś sposób spędzały razem czas. A on był sam między nimi. Nie przynależał ani do jednych, ani do drugich. Mimo tego, iż z obiema grupami mógł porozmawiać na jakieś łączące ich tematy nie potrafił wtopić się w rozmowę tak, jak to sobie wyobrażał. Po pewnym czasie znowu był ignorowany i zapominany.
Siedział więc jak gdyby nigdy nic, słuchał rozmów, które go interesowały. Czasem nasłuchiwał pogawędek starszej części rodziny z jednego końca stołu, czasem skupiał się nad konwersacją toczącą się między wujostwem. W ten sposób spędził godzinę przy stole.
Nagle ciotka, która była gospodarzem wigilii, podniosła się z krzesła i powiedziała, że przyszedł już czas na wypatrywanie gwiazdki. Starsze kuzynostwo wstało i prowadziło młodsze do oddzielnego pokoju w drugiej części domu, po czym pilnowało małych, by nie wyszli z pokoju, gdy dorośli będą przenosić prezenty pod choinkę.
Po paru minutach pilnowania, by żadne z małych dzieciaków nie spadło z parapetu i nie pozabijało się nawzajem próbując przepchnąć się bliżej okna z dołu dobiegł dzwonek do drzwi. Dzieciaki wyleciały z pokoju, za nimi pobiegła ciotka a starsze kuzynostwo spokojnie ruszyło za tłumem.
On natomiast został w ciemnym pokoju i stał przy oknie wpatrując się w ciemne niebo i śnieg, od którego odbijały się promienie światła latarń przy drodze, dopóki nie usłyszał niskiego męskiego głosu dochodzącego z korytarza przy poddaszu, a za nim dziecięce nawoływania Mikołaja.