Zamknięte drzwi pokoju tłumiły dźwięki pracy w kuchni oraz nieszczególnie cichą rozmowę dwóch kobiet. Nie chciał niczego słyszeć. Nie chciał być.
Jego wewnętrzne potrzeby były ciężkie do zrozumienia. Po prostu lepiej czuł się sam. Bez nich. Bez rodziny. Zawsze odczuwał potrzebę spełniania jej oczekiwań. Ale od dłuższego czasu miał dość tej potrzeby. Nie dawał sobie z nią rady, tym bardziej, że jego własne oczekiwania i poglądy różniły się od wymagań rodziny diametralnie. No i, co najważniejsze, nie potrafił sobie odpuścić. Dusił wszystko w sobie. Chciał udowodnić sobie coś, czego nie posiadał. Wiedział, że jest to cel nierealny, ale nie mógł wyprzeć go z myśli.
Trwał w bezruchu, bez słów, bez apetytu, bez żadnych fizycznych potrzeb. Obserwował spokojnie wędrujące po nieboskłonie słońce, wznoszące się podczas świtu i opadające przy zmierzchu. Wpatrywał się w delikatnie płynące chmury, które najpierw przysłaniały wielką gwiazdę, a potem księżyc biernie odbijający promienie słońca.
Mimo tego bezruchu ciągle walczył. Sam ze sobą, ze swoimi myślami.
Chciał się przełamać i zrobić pierwszy, symboliczny krok, który pomógłby przypomnieć reszcie mięśni jak to jest się poruszyć i przesunąć ciało do przodu.
Chciał, jednak nie mógł.
Coś trzymało go od środka. Nie pozwalało na nic.
Był uwięziony sam w sobie.
Jedyne, co mógł teraz zrobić, to cicho załkać i pozwolić wstrzymywanym przed wszystkimi łzom wydostać się oraz powoli musnąć jego policzki.