Muzyka

poniedziałek, września 28, 2015

Endings without stories - The moment you realize you're going to fall

Rozciągała się pod nim wielka szczelina kanionu. Zbyt rześki wiatr targał materiał koszuli, który opinał jego plecy. Kosmyki włosów co chwilę muskały mu powieki. Stojąc na krawędzi przepaści, wsłuchiwał się w dobiegający z oddali dźwięk rwącej rzeki. Z mocno podniesioną głową, z zamkniętymi oczyma PATRZYŁ w niebo. Energia cząsteczek składowych powietrza, którym powoli i spokojnie oddychał, dawała mu dziwne poczucie nieobecności w bycie. Zagubiony w czasie i przestrzeni odbierał siebie i świat dokoła z różnych okresów istnienia Mocy.
 Sennie rozpostarł ramiona na całej ich szerokości. Poczuł uderzenie świata. Nieświadomie wyprostował palce w stronę słońca, którego ciepło zagubiło się gdzieś na przestrzeni ośmiu minut świetlnych. Przenikający chłód powodował silne skurcze mięśni, na które nie zwracał nawet uwagi. Nie czuł swojego ciała, nie czuł przestrzeni, w której się znajdował. Odbierał jedynie głosy całego świata, wołającego jego prawdziwe, boskie imię, poprzez drgania i krążącą wszędzie moc.
Opuszki jego palców stały się ciemnoszare. Po chwili kolor zaczął postępować w górę ramion, a gdy doszedł on do barków, jego koszula napięła się, rozpychana od środka  niczym nadmuchany do granic możliwości balon, po czym pękła, rozdzierając materiał na kilka części, które następnie rozpadły się na miliony kawałków niesionych przez wiatr w poprzek szczeliny kanionu. Szarość postąpiła w dół jego ciała, a reszta ubrań, jakie miał na sobie, podzieliła los koszuli.
Jego ciało zyskało brokatowy połysk i mimo braku silnych promieni słonecznych, cały się skrzył. Dzięki szarości idealnie wtapiał się w tło zachmurzonego nieba. Z daleka wydawał się już tylko unoszącą się w powietrzu chmurą błyszczących drobin.
Stał się Mocą.

czwartek, sierpnia 13, 2015

Endings without stories -Krystalizacja

"Zanim ogień moich uczuć rozprzestrzeni się na pozostałe części ciała, mam nadzieję, że zdążę Ci coś przekazać.
Bo wiesz, gdy kocha się nieodpowiednią osobę, po pewnym czasie da się wyczuć to, że coś jest nie w porządku. Doszłam do wniosku, że istnieje taka miłość, mimo której cierpienia i wyniszczenia siebie jesteśmy w stanie jakoś funkcjonować, dopóki się nie poddamy zarówno psychicznie, jak i fizycznie.
Jest ona po prostu dająca się we znaki i natrętna. Nawet jeśli chcesz się jej pozbyć i tak nie da o sobie zapomnieć. Ciągle kłuje gdzieś tam w środku, raz głębiej, raz płycej. Ale zawsze boli.
I chyba najbardziej cierpieć można przez te najdrobniejsze rzeczy. Szczególnie, gdy zbiorą się, zsumują, jedna z drugą, do tego dojdzie trzecia...
Próbuję sobie tłumaczyć, że to wszystko przez różnice wychowania oraz odbierania uczuć, nawet samych ich definicji, nie mówiąc już o zachowaniach bardziej zakorzenionych, jak i tych, których wewnętrznie potrzebujemy... lub nie potrzebujemy."
 Spojrzała na klawiaturę komputera, przeniosła wzrok na ekran, szybko przeczytała parę linijek tego, co właśnie napisała, po czym ponownie zerknęła na klawisze i spoczywające na nich swoje palce. Chciała coś dodać, chciała rozwinąć swoje myśli, ale więcej już nie umiała. Nie była w stanie niczego więcej ubrać w słowa. Za dużo myśli, za dużo emocji, konsternacja.
Zawahała się.
Zapisała wiadomość w roboczych, po czym przeszła do pulpitu. A ten krótki tekst już na zawsze został tylko głosem w jej głowie i nikt nigdy go więcej nie ujrzał.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Po długiej przerwie i wielu niepewnościach, mam zamiar wrócić do lekkiego pisania.
~KaoruYukio aka Meurtrier

piątek, kwietnia 11, 2014

Endings Without Stories ~ Rotting

Moja dusza została uwięziona w tej ciemności już na zawsze. A przywiązanie i siła nie zdają się teraz na nic. Zamarzłem w środku. Zostałem skrępowany Twoimi więzami. Nie mogę nawet odnaleźć Twojego głosu. Nie jestem w stanie Cię usłyszeć.
Brodzę w smutku i stoję pośród ciemności. Nieważne jak długo próbuję poruszyć się do przodu, lepka materia przeszkadzająca mi chodzić nie kończy się, a czerń dookoła nie zmienia.
Chyba już nigdy nie ruszę z miejsca.
Nie uda mi się nawet pełny krok.
Żałosne.

Zaczął padać deszcz.
W oddali pojawiło się światło.

Zastanawiam się i widzę prześwity wspomnień...
Ile razy wołałem Cię podczas burzy? Głos mi się łamie, gardło wysycha, prawie nie potrafię już wydobyć z siebie jakiegokolwiek dźwięku.
Żyję dzięki Tobie, przynajmniej tak wierzę. Słyszę echo Twojego głosu, mówiącego mi, bym zamknął oczy i odpoczął. Jednak ten ból nigdy się nie kończy.

Oczy pokrywają się zamgloną warstwą. Martwe. Nieżywe z powodu smutku. Pustki. Próbują znaleźć świat,  co nie jest im dane.
Wszechobecne i wydające się wiecznymi wspomnienia straciły swój smak i stały się moimi wrogami oraz nienawiścią.

W drodze pada deszcz.
W oddali pojawiło się światło.

Wspomnienia powracają i coraz bardziej dogorywam.
Wołałem Twe imię tak wiele razy. Wzywałem Cię. Głos mi się łamał, gardło całkowicie wysychało, nie potrafiłem już wydobyć z siebie żadnego dźwięku. A Ciebie nie było. I nadal nie ma.
Żyję dzięki Tobie. Przynajmniej tak wierzyłem. Słyszałem echo Twojego głosu, za jego radą zamykałem oczy i odpoczywałem, mimo tego, iż ból Nigdy nie znikał.
Wiem, że Nigdy nie dane mi będzie być Twoim. I Nigdy nie mogę nawet po Ciebie sięgnąć. Mój zasięg Cię nie obejmuje.
Tak czy inaczej nie żałuję śmierci dla Ciebie.

Zamknięty w środku zgubiłem się nie posiadając konkretnej trasy.
Twe brudne usta wypowiadały uderzające słowa bez litości.
Teraz mogę tylko wyć w ciemności, gdy nieustający deszcz we mnie uderza.
Nie potrzebuję już nic, bo nikt nie zajmie Twojego miejsca.
Nie widzę tak, jak wcześniej.
Zmieniony bezpowrotnie przez Ciebie.

Nawet jeśli wszystko, co zrobiłem i zdobyłem było błędem, jestem dość silny.
Nawet, jeśli moje niedomknięte rany wciąż pulsują wyblakłymi wspomnieniami, które nabierają barw z każdym ich przypomnieniem.
Niech nicość zamaże cały mój byt.
Zmieniony bezpowrotnie dzięki Tobie.
Nie żałuję śmierci dla Ciebie.

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~

Everything turned to black, You don't know where to go. 
Za dużo we mnie emocji.
Idę. Może coś znowu mi się uda.
Oby.
~KaoruIseul

środa, grudnia 25, 2013

Endings Without Stories - Czwarta nad ranem

Budzę się z poczuciem pustki. Znowu.
Spoglądam na zegarek. Ponownie widzę obraz czwartej godziny z minutami.
Odwracam się do ściany i zamykam oczy. Chcę poczuć to zamroczenie, tę chęć do spania, jednak nie udaje mi się - jak zwykle. Pozostaje mi w takim razie leżenie - przynajmniej na ten moment nie czuję się na siłach, by wstać i zabrać się za robienie czegokolwiek.
Zapadam się w potoku myśli, który porywa mnie, nie dając mi nawet szansy zastanowienia się, czy mam ochotę rozmyślać.
Przed oczyma pojawiają mi się obrazy - zmieniają się momentalnie. Krajobraz, świecące słońce przebijające swoimi promieniami dach złożony z koron leśnych drzew. Pluszowe misie, spoczywające samotnie na półkach, każdy z nich oddzielnie. Świerki rosnące przy torach za domkami na moim osiedlu. Śpiewające ptaki za oknem, właśnie budzące świat do życia. Wizja śmierci, powolnej i bolesnej. A po niej kolejna, tym razem szybszej i wymagającej mniejszej dawki cierpienia. Jednak tylko dla mnie sprawi ona mniej bólu. A to nie rozwiązanie - nienawidzę krzywdzić innych. Nie chcę ich krzywdzić. Porywa mnie obraz błękitnego nieba, na który nachodzą szaro-białe chmury, powoli zasnuwają przejrzyste sklepienie nad horyzontem. Z chmur wyłaniają się twarze. Nieznajome oraz znane. Cierpiące. Śmiejące się. Wyzywające mnie. Naśmiewające się. Smutne. Uparte. Chłodne. Twarze bez wyrazu litości. Twarde spojrzenia. Stop. Ciemność. Chwila rozproszenia wody w nurcie. Słyszę tykanie zegarka z drugiego pokoju. Śpiew ptaków.
Otwieram oczy i ponownie spoglądam na cyfrowy zegarek. Wskazuje on piątą dwadzieścia trzy.
Świetnie. Znowu nie śpię nie wiadomo ile. Oby nikt w domu nie wstał. Nie lubię być z innymi rano. Nie lubię. Nienawidzę. Wszyscy tacy nabuzowani albo zupełnie bez życia. Plączący się bez większego sensu wykonując mechanicznie podstawowe czynności. Nienawidzę. Nienawidzę. Moment. O czym myślałem? Widzę obrazy jak za mgłą... twarze? Nie. A może. Moment... pamiętam tylko emocje. Niepokój, lęk, wzruszenie, poruszenie artystycznego ośrodka duszy, niepewność, rozpacz, chęć ucieczki, samotność... nie, nie mogę.
Muszę wstać.
Podnieść się.
Zebrać siły...
Czemu jak już się obudzę, to nie mogę zostać na dłużej w łóżku? Czemu nie mogę znowu zasnąć? Co mnie budzi?
Miło byłoby znać odpowiedź na którekolwiek z tych pytań. Może wtedy mógłbym przynajmniej coś zrobić z tym moim spaniem.
Dobrze. Stoję. Ale co dalej? Usiąść? Nie. Położyć się z powrotem? Nie. Poczytać? Nie wiem, czy uda mi się skupić, więc nie. Pograłbym na basie, ale ktoś się pewnie obudzi, a nie mam kabla do słuchawek, bo oczywiście ten głupi szczur musiał mi jakiś przegryźć. Nie. Porysować? Ale co mam narysować? Nie wiem. Nie, odpada. Pośpiewać, ale co? Na nic nie mam nastroju. W dodatku kogoś bym zbudził. Nie. Wyszedłbym na zewnątrz, ale czuję, że matka się obudzi, jak ostatnim razem. Nie.
Nie.
Nie.
Nie.
Nic nie mogę. Za wszystkim stoi jakieś nie. Za wszystkim coś się czai.
Czemu nie potrafię się na nic zdecydować? Czemu nie mogę po prostu wpaść na jakiś pomysł?
Niektórzy jak dowiedzą się, jakie mam problemy nazywają to zwykłym nudzeniem się. Ale to nie to. To coś innego. Chcę coś zrobić. Chcę czymkolwiek zająć ręce czy myśli, byleby nie zostać z sobą zupełnie sam na sam. Nie musieć mierzyć się z emocjami. Bo jednak już nie dam rady.
Chyba położę się na dywanie.
Boli mnie tam w środku. Przy sercu. Kręci, dusi, ściska, skręca, kłębi się. Coś. Mam ochotę się "tego" pozbyć. Wyrwijcie mi serce. Sam nie dam rady. To "coś" jest jak jakaś oddzielna istota w moim ciele. Jak obce ciało. Przeszkadza. Zawadza.
Ból. Fizyczny ból zabierze moje myśli w trochę innym kierunku. Przestanę całkowicie skupiać się na tym "czymś".
Chcę wyrwać to serce.
Zauważyłem, że nieświadomie drapałem się po nadgarstku. Zaczęło piec. Tak przyjemnie. Coraz bardziej różowe. Czerwone. Bordowe. W końcu.
Czwarta nad ranem nigdy nie pozwala mi spać.

piątek, października 11, 2013

Kaoru's F.A.Q.

Okay. Let me just explain why I am writing this in English (explantation for my Polish buddies). Just skip this few lines if You want to get to points. I'll write in English with normal colour font, in Polish with crimson one.

Więc proszę o wybaczenie, aczkolwiek umieszczam ten post z FAQ także na innych stronach, 
gdzie obserwuje mnie sporo osób zza granicy, a nie chcę ich wykluczać. 
A uważam, że w naszym kraju znajomość angielskiego by się przydała, 
bo czasem nawet sytuacje na przystankach mnie dobijają. 
Tak więc tłumaczeń nie będzie, jak nie rozumiesz, to do słownika! ;__; 
EDIT: Z UWAGI NA ZNACZNĄ ILOŚĆ PYTAŃ O TO, CO JEST W TYM FAQ, DORABIAM POLSKĄ WERSJĘ ZARAZ PO ANGIELSKIEJ. JEZU. 
Okay dokay, so now some facts You like asking for:

1) Are you a boy or a girl? Jesteś chłopakiem czy dziewczyną?
 EN- Won't say. If someone knows, that's alright. But for these, who don't know and still wonder - there are two options of Your "knowlege of Kaoru'" future. First is, you'll deduce it by yourself or finally I'll write about it everywhere, so everyone can see. Second is you'll never find out or get to know. 
PL- Nie powiem. Jeśli ktoś wie, to okej. Ale dla tych, którzy nie wiedzą i wciąż się zastanawiają - istnieją dwie opcje Waszej przyszłości "wiedzy o Kaoru". Pierwsza: albo wydedukujesz sam/a albo w końcu gdzieś o tym napiszę wszem i wobec tak, by każdy mógł to widzieć. Druga: nigdy się nie dowiesz ani nie domyślisz. 

2) What's your name? Jak masz na imię?
EN- Also won't say. It would reveal my gender and I don't like sound of my name in some people mouth. Just call me Kaoru. This nickname is used really more often than my real name, so yup..,
PL- Tego także nie powiem. Ujawniłoby ono moją płeć i dodatkowo nie lubię wydźwięku mojego imienia w ustach niektórych ludzi. Po prostu mów mi Kaoru. Ten nickname jest używany naprawdę o wiele częściej niż moje prawdziwe imię, więc...

3) How did you make this white/silver hair colour? Jak uzyskałoś ten biały/srebrny kolor włosów?
EN- Um.... I bleached it many, many times. I can't even say how many, just don't remember. Too many. No color, just peroxides. 
PL- Um.. rozjaśniałę je wiele, wiele razy. Nawet nie potrafię określić jak wiele, po prostu już nie pamiętam. Zbyt wiele razy. Żadnymi farbami, tylko samymi rozjaśniaczami.

4) What about those colours of your hair? For example violet, blue, pink or lilac and so one? A co z tymi kolorami włosów? Np. fioletowym, niebieskim, różowym, liliowym itd?
EN- Well, I dyed my white or really fair hair with toners. I used only La Riche ones. 
PL- Więc, nakładałę na moje biały albo bardzo jasne włosy tonery. Używałę tylko tych od La Riche.

5) Okay, so could You at least say what your sexual orientation is?
EN- I' still can't really say, cause i don't know yet. I find myself mostly asexual, cause i'm not getting aroused by litrerally anything, excepting someone who is really close to me and even this one person has to spend a lot of time on trying to make me want anything 'sexual' at all.
6) How old are You? Ile masz lat?
EN- For people who can't read bios or other things this type which I add on mostly every site I've got account on - I'm 17 years old.
And for the rest of You who are asking for my date of birth - 17 September 1996.
PL- Specjalnie ludziom, którzy nie potrafią czytać czegoś takiego jak ramki z opisami, biografiami itp, które zwykle umieszczam na każdej stronie na jakiej posiadam konto - mam 17 lat.
A dla reszty, która pyta się o moją datę urodzenia - 17 wrześien 1996. 

7) Your favourite anime and/or manga? Ulubione anime i/lub manga?
EN- Really, I'm still developing those branches.
These are the links to my anime-planet account's lists. I've applied some filters: watched anime/manga rated (by me) greater than 4 (scale is 0-5).
1 - anime - http://www.anime-planet.com/users/KaoruYukio/anime?rating_greater=4&rating_less=5&include_types=8,2,7,4,1,6,3,5&include_tags=none&exclude_tags=none&include_status=1
2 - manga - http://www.anime-planet.com/users/KaoruYukio/manga?rating_greater=4&rating_less=5&include_types=none&include_tags=none&exclude_tags=none&include_status=1
PL- Naprawdę, wciąż odkrywam te kategorie. 
To linki do moich list na koncie anime-planet. Nałożyłę trochę filtrów: obejrzane/przeczytane anime/mangi z ocenami nałożonymi przeze mnie między 4-5 w pięciostopniowej skali.

8)Why you haven't answered my question yet? Dlaczego wciąż nie odpowiedziałoś na moje pytanie?
EN- Um sorry, I get many questions a day, really. And if You call a message with compliement or something the 'question' - I will probably never answer it, because from now on, I'm deleting every compliement 'question'.
PL- Proszę o wybaczenie, dostaję naprawdę sporo pytań na dzień. A jeśli nazywasz wiadomość z komplementem, lub czymś podobnym, pytaniem - prawdopodobnie nigdy nie dostaniesz odpowiedzi, ponieważ od teraz usuwam wszystkie  komplemento-podobne "pytania".

9) Your height? Jakiego jesteś wzrostu?
164cm/5,34ft.

10) Your favourite music genders? Ulubione gatunki muzyczne?
EN- Can't choose. I'm just not constricting myself as to music, so... 
I listen to death core, nu metal, metal core, emo core, screamo, electro, rock, punk, post-hardcore, electronicore, dubstep, metal, symphonic metal, trancecore, classical, osts and lots of more.
PL- Nie potrafię wybrać. Nie ograniczam się, jesli chodzi o muzykę, więc... 
słucham death core'u, nu metalu, metal core'u, emo core'u, screamo, electro, rocka, punka, post-hardcore'u, electronicore, dubstepu, symfonicznego metalu, trancecore'u, klasycznej muzyki, ścieżek muzycznych z filmów, gier itp oraz wielu innych.

wtorek, lipca 23, 2013

From cradle to grave.

Robił to codziennie. Budziło to w nim swoistą przyjemność od kiedy tylko sięgał pamięcią.
Już dawno temu wyzbył się ludzkich cech... chociaż patrząc na to wszystko inaczej, stwierdził, iż chyba nigdy ich do końca nie posiadał. Jego podniecenie i samozadowolenie wzrastało za każdym razem, gdy słyszał plotki o swoich czynach, które spływały z ust przechodzących ulicami szarych ludzi spragnionych nowej pożywki i uczucia ekscytacji oraz strachu. Przecież był wśród nich na co dzień. Owszem, odsuwali się od niego, nie chcieli z nim przebywać i nie czuli się komfortowo w jakkolwiek wyrażonej jego obecności. Mógł nawet być przez nikogo niezauważony - ludziom wystarczyły same jego feromony... tak odstraszające. Ostrzegające ich przed zagrożeniem? Może.
Właśnie przeszedł obok stojącej swobodnie przed jednym z wielu sklepów grupy osób. Wszyscy byli ubrani dość niecodziennie - u mężczyzn spinki przy krawatach, eleganckie koszule, spodnie od garnituru; u kobiet zaś proste i oficjalne spódnice za kolano i kolorowe koszule z nierzucającymi się w oczy żabotami lub stójkami zamiast zwykłych kołnierzyków. Tak bardzo przesiąknięte zapachami perfum i dezodorantów doskonałe stado... postanowił, że właśnie ta grupa stanie się jego "wybrańcami". Wybierze ich jednak losowo... po czym znajdzie, jednego po drugim.
Gdy przeszedł obok wypatrzonych z tłumu siedmiu osób otulił się płachtą swego płaszcza zbyt kurtuazyjnie jak na kogoś, na kogo wyglądał. Po stracie ludzkich cech i zachowań nabył nowe, unikalne i wręcz doskonałe manieryzmy. Lubił mieć ich świadomość.
Gdyby młodzi dorośli zauważyli i obserwowali nietypowego nieznajomego, zapewne zauważyliby także jego nagłe zniknięcie. Zapadł się pod ziemię tuż za rogiem sklepu, przed którym stała wybrana przez niego grupa osób.
Ofiary.
***
Zapadł wieczór. Stworzenie wyszło ze swojej kryjówki i skierowało się w stronę sklepu, pod którym, parę godzin wcześniej, stała grupa dwudziestolatków. Gdy dotarło na miejsce postanowiło zaryzykować i odchyliło kołnierz swojego płaszcza, który przez większość czasu służył mu jako zakrycie nieludzkiej twarzy. Stwór przymknął oczy i skupił się na przywołaniu zapachów. Zapamiętał je dość łatwo, więc pójście za jednym z nich nie stanowiło dla niego większego problemu. Charakterystyczna szyprowa  barwa musiała zostać rozsiana przez jedną z kobiet. Rzadko kiedy można trafić na kogoś, kto używa tego typu perfum. Miał szczęście.
Zapach ciągnął się w stronę jednego z mniejszych osiedli miasta. Czuły węch osobnika zaprowadził go prosto do celu.
Stał teraz przed obskurnymi drzwiami jednego z wielu mieszkań starej kamienicy. Woń zdawała się wypełzać niczym gęsta mgła przez ledwo zauważalne szczeliny. Nie mógł doczekać się tego, aż dopadnie swoją ofiarę. Z wewnętrznej kieszeni płaszcza wyjął skompresowany worek, który przełożył do zewnętrznej, by szybciej móc go wyjąć. Bez chwili wahania powoli nacisnął klamkę, po czym drzwi ustąpiły z lekkim skrzypnięciem. Przeklął się w duchu za nierozważność, jednak taki błąd nie powinien sprowadzić na niego żadnych większych kłopotów. By nie tracić czasu, stworzenie ruszyło wgłąb mieszkania, gdzie znalazło spokojnie drzemiącą kobietę.
***
Na każdego z nich stracił po dniu. Mógłby zdobyć ich o wiele szybciej, ale ostatnimi czasy brakowało mu tego pewnego rodzaju natchnienia. Cóż, bywa i tak, nie miał zamiaru robić nic na siłę.
Zdjął pozornie zamkniętą kłódkę z kraty, którą delikatnie pchnął i zamknął za sobą. Odłożył upakowane w worku mięso, wysypał pokryte nieznacznymi ilościami tkanek kości do głębokiego miejsca kanału i spojrzał w stronę wylotu szerokiej rury. Słyszał szum spadającej wody, spieniającej się w momencie wpadania do rzeki. Miał nadzieję, że odpadki ukryją się w jej korycie co najmniej do momentu opuszczenia przez niego miasta.
Podniósł niedbały pakunek i pospieszył w stronę starych, lecz solidnych, drewnianych drzwi, znajdujących się w otchłani ciemnego korytarza odbijającego od ścieków. Wolną ręką sięgnął pod znoszoną koszulkę i wyciągnął spod niej niepozorny, mały kluczyk zawieszony na łańcuszku. Przekręcił go w zamku i wszedł do pomieszczenia spowitego odorem zgnilizny. Zamknął drzwi od wewnątrz i osunął się po ścianie. Dopiero teraz pozwolił sobie na chwilę prawdziwego wytchnienia. Mógł pozostać w tej całkowicie ciemnej komnacie do momentu wykończenia zapasów, które tak długo zbierał. Poczuł ogromną falę zalewającej go satysfakcji.
***
Zardzewiała misa z wodą coraz częściej zaprzątała jego myśli. Znajdujące się w środku psujące się mięso kusiło go swym odorem. Nie mógł się doczekać chwili, gdy wyjmie je w pełni dojrzałe i pochłonie z wręcz nabożną czcią. Pozostałe gotowe mięso składał w rogu pomieszczenia. Podszedł do jednej sterty kawałków i poczęstował się. Nie chciał ruszać się z jedynego miejsca, w którym tak naprawdę czuł się swojsko. Wiedział, że niedługo nadejdzie czas kolejnych polowań, jednak nie miał ostatnio żadnych chęci na wychodzenie. Zbyt dużo barw, zapachów, smaków... zaczynały go przytłaczać. 
*** 
Szara skóra pokryta lepką warstwą potu zalśniła nieznacznie w promieniach zachodzącego słońca. Kolana wychudzonych nóg opadły z hukiem na beton ulicy. Oczy, których białka zmieniły kolor na czarny, a tęczówki wyróżniały się niespotykanym, białym odcieniem, zalśniły rozpaczliwym pragnieniem zemsty. Wiedział, że prawdopodobieństwo tego, iż zostawią go przy życiu jest naprawdę niewielkie, jednak tliła się w nim nadzieja niechcąca go opuścić. Czarna maź spływała z jego skroni, zalewając mu ślepia.
Nie mógł spojrzeć swobodnie w niebo, było jeszcze zbyt jasno. Nie mógł sięgnąć swoimi szponiastymi palcami po okulary, które mogłyby sprawić, iż poczułby się lepiej. Nie mógł się odwrócić, bo prawdopodobnie snajper od razu pociągnąłby za spust.
Nic nie mógł.
***
Sęp.

piątek, stycznia 18, 2013

Rodzinne święta

Delikatnie opadająca mgła powoli przysłaniała mu widok blokowiska, w jakim przyszło mu żyć. Postanowił uciec z niego choć na moment, teraz, zaraz.
Pospiesznie odszedł od okna i zaczął nakładać buty i obwiązywać się szalikiem w  przedpokoju. Zbył krzątającą się po domu matkę paroma słowami. Bo w końcu co z tego, że dziś wigilia Bożego Narodzenia? Co z tego, że za trzy godziny mieli jechać do wielkiego domu ciotki na wielce wystawną wigilię, która odbywała się tam rokrocznie.
Nikomu tego nie mówił; nikt z najbliższej rodziny o tym nie wiedział. Nie chciał żadnych świąt. To coroczne udawanie, że wszystko jest w porządku, że nie ma żadnych problemów i chwalenie się stron naprawdę dużej rodziny sukcesami swoich wnuków czy dzieci, wyglądające jak bitwa między wrogimi stronami.
Nie odnajdował się w towarzystwie ponad trzydziestu osób. Zawsze siedział gdzieś na końcu czy w rogu zastawionego stołu, zjadał kanapkę i nikt nie zwracał na niego większej uwagi. Jedyne pytania to te z kategorii "Czy na pewno nie chcesz nic więcej do jedzenia?". Pod tym względem mogliby mu odpuścić. Nie lubił tych ukrytych wojen rodzinnych, nie lubił tego, że parę osób co jakiś czas zauważało jego problem z jedzeniem, nie lubił tego, że nikt nie był do końca szczery i każdy coś udawał.
Wreszcie nadeszła pora, by zacząć udawać. Jedyne, czego nie udawał, to wyrażenie siebie. Mówił tak, jak chciał, założył to, co lubił. To nic, że część wystrojonych jak blachary sióstr ciotecznych zjechała go wzrokiem za koszulę ze stójką i kamizelkę z drapowanym asymetrycznym tiulem u jednego boku i kolorowe włosy. Chociaż tego nie udawał, chociaż tak był sobą.
Tak jak się spodziewał skończył w rogu stołu obok kuzynostwa. Wiekowo był pośrodku. Jedna część ciotecznych sióstr i braci była z podstawówki, część w klasie maturalnej, na studiach i po studiach. Te dwie grupy trzymały się ze sobą, razem rozmawiały i w jakiś sposób spędzały razem czas. A on był sam między nimi. Nie przynależał ani do jednych, ani do drugich. Mimo tego, iż z obiema grupami mógł porozmawiać na jakieś łączące ich tematy nie potrafił wtopić się w rozmowę tak, jak to sobie wyobrażał. Po pewnym czasie znowu był ignorowany i zapominany.
Siedział więc jak gdyby nigdy nic, słuchał rozmów, które go interesowały. Czasem nasłuchiwał pogawędek starszej części rodziny z jednego końca stołu, czasem skupiał się nad konwersacją toczącą się między wujostwem. W ten sposób spędził godzinę przy stole.
Nagle ciotka, która była gospodarzem wigilii, podniosła się z krzesła i powiedziała, że przyszedł już czas na wypatrywanie gwiazdki. Starsze kuzynostwo wstało i prowadziło młodsze do oddzielnego pokoju w drugiej części domu, po czym pilnowało małych, by nie wyszli z pokoju, gdy dorośli będą przenosić prezenty pod choinkę.
Po paru minutach pilnowania, by żadne z małych dzieciaków nie spadło z parapetu i nie pozabijało się nawzajem próbując przepchnąć się bliżej okna z dołu dobiegł dzwonek do drzwi. Dzieciaki wyleciały z pokoju, za nimi pobiegła ciotka a starsze kuzynostwo spokojnie ruszyło za tłumem.
On natomiast został w ciemnym pokoju i stał przy oknie wpatrując się w ciemne niebo i śnieg, od którego odbijały się promienie światła latarń przy drodze, dopóki nie usłyszał niskiego męskiego głosu dochodzącego z korytarza przy poddaszu, a za nim dziecięce nawoływania Mikołaja.

niedziela, grudnia 16, 2012

Lęk

Siedząc w pustym pokoju czuła zdecydowanie przeciwstawne uczucia. Zastanawiała się czy to na pewno normalne zjawisko... jak można odczuwać zarówno spokój jak i ten pełen niepokoju lęk w swoim wnętrzu. Mówili jej, że to normalne. Mówili, że to nic dziwnego. Ale ona i tak właśnie w ten sposób się z tym wszystkim w środku czuła. Że tak nie powinno być. Że to w pewien sposób nie na miejscu. Oczekiwali od niej, że będzie pełna zdecydowania i będzie zawsze wiedziała, czego chce i co jest jej celem w życiu. A ona była tak bardzo wśród tego wszystkiego zagubiona. Czuła, że gdyby wiedzieli o tym jej rodzice i najbliżsi, byliby zawiedzeni. A naprawdę nie chciała ich w żaden sposób zawodzić... być jakimkolwiek powodem do smutku. Chciała zniknąć. Już nigdy nie czuć winy. Nigdy nie sprawiać nikomu żadnego bólu. Nigdy nie być problemem. Po prostu nie być. Nie istnieć. Nie żyć. Nie egzystować. Nie wegetować. Zakończyć to.
Najbardziej bała się zadawać innym ból. Najprawdopodobniej dlatego, bo sama właśnie jego najbardziej się obawiała. Z jednej strony pragnęła cierpienia. Przecież należało jej się. Zresztą to ono ją tak ukształtowało. Dzięki niemu była teraz kim była, a niespecjalnie chciałaby się zmienić. Uważała, że ma teraz odpowiedni charakter. Przez swoją większą od innych wrażliwość jest w stanie zauważać coś, co umknie zwykłemu obserwatorowi. Z drugiej jednak strony wiedziała, jak to upragnione cierpienie jest w stanie wyniszczyć. Bała się go. Tak bardzo się go bała. Że znowu zmieni jej rzeczywistość, którą spowiją ciemność i odcienie czerwieni... tego też zarazem pragnęła jak i się bała. Ten ból zajął w jej życiu już tyle chwil... odmienił jej poglądy, zmuszał do robienia rzeczy, których w normalnym stanie nigdy by nie zrobiła. Tyle zmienia... Tyle zmienia...
Nagle spojrzała na to wszystko trochę inaczej. Postanowiła odwrócić szachownicę. Może cały czas żyła w iluzji własnych odczuć? Może tak naprawdę wcale nie boi się przeżywania bólu, nie boi się straty tego, co w niej wykształcił na przestrzeni czasu. Może to tylko lęk przed tym, że jeśli przestanie odczuwać cierpienie, przestanie czuć cokolwiek innego? Zna te stany... Kiedy brakuje już sił na odczuwanie bólu i całe wnętrze napełnia się tym ponurym poczuciem pustki, która odbiera sens i znaczenie wszystkiego co mamy wewnątrz, jak i tego, co otacza nas dookoła.
Tak. Żyła w iluzji. Nie bała się bólu. Naprawdę go pragnęła. Tak bardzo zasługiwała na cierpienie... bała się tylko tej pustki. Tej nicości. Wypalenia tego wszystkiego, co zazwyczaj aż przeszywało jej wnętrze palącym bólem i nastania nowej "ery" w uczuciach.

czwartek, listopada 08, 2012

Spokój

Usiadłem na krańcu kanapy. Rodzina dookoła. Fałszywe uśmiechy. Cecha rodzinnych spotkań.
W ciałach członków rodziny osiadały pewne swoich pozycji dusze. W moim ciele  znajdowało się coś dodatkowego, czemu nadałem nazwę "persona". Głównie z tego powodu, iż to przez to wkładam więcej masek adaptując się w społeczeństwie, niż powinienem. W sumie persona rozsadzała mnie od środka, moje prawdziwe ja unosiło się na samej powierzchni pojemnika zwanego ciałem i było gotowe ulotnić się na zewnątrz nieuchwytnie.
Byłem na skraju krawędzi, za którą rozciągała się przepaść zwana poddaniem się. Tak niewiele mi brakowało, by przegrać z chorobą, która pochłaniała mnie coraz bardziej z dnia na dzień, z tygodnia na tydzień. Zmiany były zauważalne  już po krótkim okresie czasu. Ale wychodzi na to, że zauważałem je tylko ja. Osoby z najbliższej rodziny wiedziały o moim "przekleństwie", które uniemożliwiało mi żyć w pełni. Jednak reszta rodziny siedząca przy stole nie wiedziała o niczym.
Właśnie podano do stołu - specjalna "uczta" na rzecz członków rodziny, z którą nie widziałem się od dawna. Wszyscy, jak na polecenie, zerwali się z miejsc i dzierżąc sztućce w niedawno umytych dłoniach podawali sobie nawzajem półmiski, salaterki, dzbanki, szklanki, talerze...
Ja jednak nie odczuwałem potrzeby jedzenia. Działo się tak od paru tygodni, jednak matka i babcia silnie odczuwające obowiązek dbania o mnie kazały mi wpychać w siebie cokolwiek, byleby jeść.
Tym razem były za bardzo zajęte innymi gośćmi. Na szczęście. Pod tym względem rodzinne spotkania nie były aż tak złe. Mogłem na jakiś czas ukryć się w tłumie, zarzucić na siebie pelerynę niewidzialności i spokojnie pod nią usnąć.
Tym razem taki sen pod płaszczem opanowania i pewnego rodzaju relaksu nie trwał zbyt długo.
Wujek.
To przez niego.
- A ty czemu nic nie jesz? - zapytał się mnie swoim donośnym głosem, po czym rozmowy pozostałych ucichły.
- Po prostu nie mam apetytu - odpowiedziałem, po czym dodałem w myślach parę dodatkowych wykrzyknień.
- No właśnie, taki chudziutki i drobniutki, powinieneś zjeść chociaż trochę. Podaj talerz, to nałożę Ci kurczaka. Albo roladek, co wolisz.
Tak ciociu, BARDZO chcę te cholerne roladki. BARDZO.
I nie jestem chudy. Patrzę po ludziach na ulicy, w szkole, u lekarza... oni są tacy ładni, zgrabni, szczupli. Ich śmiejące się spojrzenia, rozpogodzone twarze, pełne energii i zdecydowania ruchy... A ja? Gdy spojrzę w lustro widzę tylko marny pojemnik. Pusty. Markotny. Bez energii do życia, nie mówiąc już o czymkolwiek innym. Moja gruba powłoka... nie jestem szczupły. Przecież widzę się codziennie; obserwuję się i coraz bardziej zagłębiam w nienawiści do swej osoby i zazdrości.
Ale nie powiem ci tego, ciociu. Zostawię to dla siebie, bo zaraz znowu zaczęłoby się rzucanie pojedynczych kłamstw, które bolałyby jak nigdy dotąd. Ostatnio wszystko boli mnie bardziej.
- Nie, naprawdę, dziękuję. Nie jestem głodny, a jak coś zjem to pewnie zrobi mi się niedobrze. Więc wolę na razie nie jeść. - starałem się. Bardzo. Tak bardzo.
- Haha - zaśmiał się kolejny wujek. - Pewnie się młody odchudza, teraz taka moda.
- Nie odchudzam się! - próbowałem. Wciąż próbowałem. Nie wybuchnąć. Tylko nie wybuchnąć.
- Nie, wcale. - Tym razem swoje zdanie wygłosiła siostra cioteczna. Jest tylko cztery lata starsza, a zachowuje się tak, jakby była wielka różnica między nami i jakbym nic w życiu nie przeżył, nie miał uczuć i nie był zdolnym do myślenia.
- Proszę was. Po prostu dajcie mi spokój. - Te zdania były jedynymi, które mogłem wygłosić w tamtej chwili.
Jednak oni jak na złość zaczęli mówić jeden przez drugiego, coraz głośniej i głośniej, ostatecznie osiągając próg krzyku.
Tym razem postanowiła wtrącić się babcia.
Nie dałem rady. Kumulujące się we mnie odczucia zaczęły wzbierać i naciskać na pozostałą, cienką warstwę mojej duszy pragnącej wolności i oswobodzenia, wypełnienia całej przestrzeni, którą było moje ciało, z natury należące do niej.
Mając ochotę kogoś uderzyć pospiesznie wstałem i przeszedłem po siedzeniach kanapy za plecami gości, by się jakkolwiek wydostać z tego pokoju. Nikt nie powinien zachodzić mi drogi, bo mogłoby się to źle dla niego skończyć.
Gdy opuściłem pomieszczenie słyszałem jeszcze awanturujące się głosy: "anoreksja", "niedbanie o dzieci", "szaleństwo", "cisza", "spokój", "depresja", "leczenie", "choroba", "próbowanie".
Nawet nie zwrócili uwagi, że już mnie tam nie ma. Jak miło.
Przeszedłem do korytarza i zacząłem nakładać buty. Wyciągnąłem z szafy swoją bluzę (czemu każde ubranie w jakim się przyszło musiało wisieć w cholernej szafie?) i  po cichu otworzyłem drzwi mieszkania. Na klatce schodowej wyłączyłem komórkę. Tak. Prawdziwy spokój.
Gdy opuściłem blok skierowałem się w stronę centrum - tłum ludzi, którzy emanowali różną energią i emocjami, wolność i niezauważalność taka, której potrzebowałem.

wtorek, października 23, 2012

Jawa

Stanął przed drzwiami mieszkania swojej siostry ciotecznej. Czuł w środku nieprzyjemny ucisk... przeszkadzał mu w skupieniu, coraz ciężej było mu myśleć. Jakby to, że słyszał obok siebie rozmowę matki, ciotki i babci nie było wystarczającą przeszkodą by racjonalnie podjąć parę decyzji.
Jego umysł zarejestrował tylko twarz siostry, roześmianą i pełną życzliwości. Poza tym jego głowa była pusta. Nic. Nie wiedział, co się dookoła niego dzieje. Nie potrafił. Nie mógł. Mimo tego, że chciał.
Wiedział, że rozglądał się po pokojach i przytakiwał słowom, które odbierało jego ciało. Było ono teraz tylko i wyłącznie pojemnikiem, niczym więcej. Dodatkowo miało coś w rodzaju własnej woli, jednak nie musiał jej specjalnie kontrolować. Było to po prostu wybawieniem.
Trzymał w ręce ręcznik, stał w korytarzu łączącym prysznic z wanną i toaletą. Musiał przyznać, że było to dość nietypowo urządzone mieszkanie. Odpłynął na dłużej. Unoszące się wokół kłęby gorącej pary wodnej sprawiały wrażenie pełnych wolności. Takie swobodne, niezależne. Rozejrzał się dookoła. Cztery ściany kabiny prysznica przerażały go. Lustra. Wszędzie swoje odbicie. I ta przestrzeń budowana w głębi luster, stworzona przez powielanie odbić innych tafli. Wyszedł z kabiny tak szybko, jak tylko dał radę.
W międzyczasie przyszła ciotka z córkami. Stara prukwa. Od wymiany jednego spojrzenia poczuł obrzydzenie. Przywitał się z siostrami ciotecznymi i usiadł w rogu długiej kanapy.
Poczuł lęk. Nie wiedział przed czym, po prostu się bał. Starał się tego nie okazywać. Chyba mu to wychodziło.
Matka podsunęła mu jeden z wielu półmisków stojących na stole. Tak bardzo wystawna kolacja. I po co?
Nie czuł głodu. Jedynie woda, którą ledwo co wypił podchodziła mu do gardła. Ściskało go. Jakby cała zawartość jego brzucha samowolnie rozkurczała się i kurczyła. I ten nieznośny ucisk i uczucie mdłości w dolnej części jamy brzusznej.
Nie. Teraz nie był w stanie przełknąć czegokolwiek. Wstał od stołu i poszedł do pomieszczenia z wanną.
Nikt z osób siedzących przy stole nie zwrócił na niego uwagi. Tak mało ważny. Niezauważalny.
Opuścił skobel. Zamknął się. Odciął.
Jedyne co chciał teraz otworzyć, to swoje ciało.
Zaczął przeszukiwać szuflady, wyrzucać zawartość wiszących nad wanną zamykanych półek.
W końcu znalazł to, czego szukał.
Otworzył swe ciało. Najpierw delikatnym ruchem ręki po wewnętrznych stronach ud. Lekkie szczypanie ulżyło mu, jednak nie było ono wystarczające. Szybszymi, ale dokładniejszymi i mocniejszymi ruchami zajął się dalszą częścią nóg. Powoli zbierająca się ciecz, która później spływała po jego kończynach uwalniała go od wewnętrznego cierpienia. Wiedział, że jest wolny tylko na chwilę, moment, że niedługo ta ulga się skończy i wszystko powróci tak samo silne jak przedtem... ale każda chwila uwolnienia była tego warta.
W sumie nie miał już nic do stracenia.
Spontaniczna myśl i rozpacz wzięły górę nad rozsądkiem.
Postanowił zająć się wewnętrzną stroną rąk.